Tak wczoraj wyglądał "mój" kot:

Dziś wygląda tak samo, tylko próbuje już chodzić na pijanych łapach.
Na wczoraj umówiliśmy się z dr Asią na ogląd paszczy i ewentualne usunięcie kamienia czy tam jakiegoś złamanego zęba który mógłby być przyczyną odorku z paszczy. Niestety w nocy z czwartku na piątek Domka dała nam popalić w nocy, tym, że nie mogła się wysiusiać. Biegała od kuwety do kuwety, kopała jak szalona i nic. Ale w końcu zrobiła sioo. Ponieważ nie miała żadnych objawów zapalenia pęcherza które bym obserwowała u moich kotów, a oboje są problematyczni w tym temacie, dopiero to dziwne zachowanie nocne mogło dać nam coś do myślenia. Ale, że w końcu się załatwiła, a od dwóch dni była na nowych lekach na psychikę, moje odczucia były mieszane. Na szczęście na wieczór była umówiona wizyta.
Po wyjęciu Domki z transporterka zaczął się przegląd. Po zdjęciu kołnierza od razu można było zauważyć, że jeden policzek jest bardzo spuchnięty

I pieruńsko boli do tego. I tutaj poszło już lawinowo. Zdjęcie rtg, dwa razy bo pierwsze się prześwietliło. Po podaniu narkozy Domka zrobiła sioo, od razu wyszło krew, białko, leukocyty. Kiedy chcieliśmy wyjąć jej z pysia plastikowy słupek który trzymał otwartą paszczę do rentgena, pękł wrzód. W policzku zrobiła dziurka prze która popłynęło mnóstwo ropy z krwią

Ropień musiał być ogromny

Na zdjęciu nie było widać wyraźnie, że z tym zębem na pewno coś jest nie tak. Zaczęliśmy czyścić kamień. Wtedy zobaczyliśmy już dokładnie, że ząb od strony podniebienia jest czarny. Domka dostała dokładkę narkozy w żyłę i zaczęło się wyrywanie zęba. Trwało dobre 20 minut, jak nie więcej. Po wspólnym boju w sumie trzech wetów, wylazł.
Domka wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy. Ogolony brzuch po sterylce, wylizane przez siebie samą placki, ogolony policzek z dziurką po ropniu, trzy ogolone łapy.
Koło północy przebudziła się pierwszy raz. Ja spałam, Grzegorz siedział jeszcze przy biurku, zanim się dobudziłam, Domka już wymiotowała. Grzegorz siedział przed koszykiem, z papierowymi ręcznikami w dłoni i pod pyszczkiem Domki, i łapiąc to, co z niej wylatywało, przemawiał do niej spokojnie, że wszystko będzie dobrze. Ja nie wiem jak ten facet to wszystko znosi.
Druga pobudka na wymiotowanie była koło 3 rano. Mój dyżur. Do rana spaliśmy wszyscy.
Teraz Domka jest jeszcze trochę pijana, ale myślę, że jest ok. Robiła sioo, dwa razy pod siebie, ale trzeci już do kuwety. Pije wodę, zjadła trochę rozciapkanego mokrego. Można ją pogłaskać, mruczy.
Mam ogromną nadzieję, że jak już pozbyliśmy się dwóch paskudnych i bolących rzeczy, Domka przestanie się wylizywać. Może to, to właśnie było tego powodem? Dziś się nie liże w ogóle, paszcza pewnie bardzo boli...