Znów zniknęliśmy z wątku, i to na kilka miesięcy... ba, mogę nawet powiedzieć, że zniknęłam z forum (poza sporadycznymi wpisami w wątku budowlanym)
Na usprawiedliwienie mam tylko to, że naprawdę wiele się w naszym życiu działo - intensywnie idzie do przodu budowa domu, od czerwca rozpoczną się prace typowo wykończeniowe (kafelkowanie). Poza tym dowiedziałam się, że jestem w ciąży, więc moja uwaga zdryfowała w kolejną stronę

.
Uwaga! Poniższy wpis można uznać za podyktowany typową ciążową huśtawką hormonalną (a co za tym idzie, emocjonalną)

.
Dziś wydarzyło się coś, co mnie totalnie rozczuliło i wręcz wprawiło w zmieszanie. Ale powinnam zacząć od początku

.
Otóż Bigosek ostatnimi dniami zaczął się coś dziwnie ślinić, zaniepokoiło mnie to i w środę (przedwczoraj) wylądowaliśmy u weta. Diagnoza - kamień nazębny i zapalenie dziąseł

. Wetka tylko lekko dotknęła Bigosowego dziąsła, a od razu zaczęło krwawić. Zdaniem dr Asi dziąsła musiały Bigosa boleć już od jakiegoś czasu

, ale gdyby nie to ślinienie, to nigdy bym się nie zorientowała - jadł normalnie, bawił się, zachowywał jakby nigdy nic... W każdym razie, umówiłam się na zabieg oczyszczania Bigosowych zębów na piątek (dziś). Oczywiście zabieg musiał się odbyć pod narkozą, Bigos bez "głupiego Jasia" nie da sobie nawet pazurów obiciąć

. W sytuacji stresu wstępuje w niego dzika, warcząca, gryząca i drapiąca bestia, i gdy tłumaczę, że na co dzień jest namolnym miziakiem, wetka rzuca mi tylko spojrzenie w stylu "bujać to nie mnie"

.
Bigos kiepsko znosi narkozę. Wymiotuje, sika pod siebie, długo i mozolnie się wybudza. Dlatego zaraz po powrocie do domu, po zabiegu, ułożyłam mojego rekonwalscenta na kocyku wyścielonym ligniną (zasiusiał ją i tak na wylot

), przyłożyłam butelkę pełną ciepłej wody i przykryłam. Po jakiejś godzinie Bigos niezbornie zaczął się wygrzebywać spod kocyka. Oczywiście próby perswazji i delikatne kładzenie z powrotem nic nie dawały, kot uparcie próbował zejść. W końcu dałam spokój i patrzę, dokąd to go nogi niosą..?
Otóż, moi drodzy, półprzytomny, zasiusiany, zataczający się Bigos próbował dostać się... do mnie! Podszedł do mojego krzesła i próbował wskoczyć mi na kolana... Rozczulił mnie tym do łez

. Oczywiście wzięłam go na ręce i pozwoliłam dochodzić do siebie na moich kolanach. Leżał tak kilka godzin, po których znów próbował zejść. Spuściłam go na podłogę - powędrował do kuchni i zwymiotował samą pianą

. Szybko wstałam po papier toaletowy, żeby powycierać. Przy okazji, będąc w łazience, zauważyłam że kuweta jest pełna i zaraz po wytarciu Bigosowej piany zajęłam się jej czyszczeniem. Tymczasem Bigos dotelepał się do łazienki i próbował wskoczyć na pralkę. Oczywiście nie udało mu się to i spadł, po czym pozbierał się jakoś i usiadł z taką nieprzytomną, zdziwioną miną... pogłaskałam biedaka, pożałowałam, a on - ledwo żywy, wyciągnął łepek i zaczął się ocierać o moją rękę! Chwilę potem ładował mi się na ręce. Znów musiałam mu pomagać, bo bez pomocy nie dał by rady. Wgramolił się aż na moje ramię, oparł pyszczek na moim karku i tak zaległ.
A mi autentyczne łzy wzruszenia zakręciły się w oczach... bo taka zasikana, niezborna bida, wychłodzona i ledwie żywa, a garnie się do mnie, nie szuka kryjówki gdzieś w domu! To chyba świadczy o ogromnym zaufaniu, na które nie wiem czy kiedyklwiek zasłużę.
Kiedy pies traktuje człowieka jak "boga", obdarzając pełnym zaufaniem i wierząc, że "jego" człowiek zawsze mu pomoże, jeszcze jakoś to mogę przyjąć. Ale kot..? MNIE..?
Czuję się zaszczycona i jednocześnie niegodna. Mam nadzieję, że sprostam temu Bigosowemu zaufaniu i nie zawiodę jego wiary we mnie.
Ale martwię się, jak on zniesie "konkurencję" w postaci dziecka...

Bigos spędza na moich kolanach około 4 godziny dziennie, przynajmniej 2x dziennie wskakuje na moje kolana i ugniata je, wciskając pyszczek pod moją pachę. Chodzi za mną wszędzie, w kuchni siedzi mi na ramionach. On jest chyba zbytnio ode mnie uzależniony

. Co gorsza, jak też jestem uzależniona od Bigosa - jakoś tak nieswojo się czuję, kiedy brakuje mi ciepłego ciężaru na kolanach, ręce same wędrują żeby pogłaskać mięciutkie futerko... Czy powinnam stopniowo "odstawiać" Bigosa, żeby nie przeżył szoku, kiedy pojawi się dziecko? Czy nic nie zmieniać i liczyć na to, że "jakoś będzie"?
Co o tym myślicie..?