Ciągle boję się o tym napisać, ale... wszystko jednak wskazuje na to, że Beżunia wkrótce będzie miała dom!
Telefon w jej sprawie zadzwonił w sylwestra. Dom dobry, dwukrotnie zakocony i na Beżunię zdecydowany. Warunek - kastracja. Ponieważ dzień wcześniej Beżka akurat zwymiotowałą glistę (mimo wcześniejszego 3-krotnego odrobaczenia), musiałam ją też najpierw odrobaczyć - co już za nami.
Aktualnie na przeszkodzie kastracji stoi już tylko pierwsza - ale za to jakże intensywna! - rujka
Z potencjalnym nowym Domem Beżuni utrzymuję kontakt i czekamy... Tymczasem Beżunia wyśpiewuje w dzień i w nocy najpiękniejsze (w jej mniemaniu) pieśni miłosne, a w przerwach wesoło figluje z Figielkiem.
Gdyby nie to, że on jest wykastrowany, przysięgłabym, że...
Co najmniej dwa razy...
Ale mogę się mylić, aż tak się nie znam, jam panienka
Carmello, dziękuję, ze umieściłaś ogłoszenie o Beżuni na allegro!
Dziękuję też ogromnie Funduszowi Dzidziulcowemu, którego styczniowym beneficjentem zostali moi podpieczni
Dziękuję Wam tym bardziej, że szykują mi się zwiększone wydatki związane z kastracją Beżuni. I być może jeszcze jednej kotki? - jeśli dam radę logistycznie i finansowo.
Kotka jakiś czas temu sprowadziła się do piwinicy zdrojowego pawilonu - ku mojej wielkiej radości, bo okazała się być tą, którą jesienią widziałam dwa razy nad stawem, ale o której wiedziałam, że systematycznie tam przychodzi skądś wieczorem, wiedząc, że w tym czasie kuracjusze karmią Stefcię (obecnie Pyzę), więc i jej coś przy okazji skapnie.
Zapamiętałam młodą, śliczną kotkę, której śnieżnobiałe futerko kontrastowało z dużym wychudzeniem i wygłodzeniem.
Nie mogłam jeździć codziennie o tej porze nad staw i czekać, aż się pojawi. Liczyłam jednak na to, że jeśli jest bezdomna, trafi w końcu do Zdroju, bo od stawu to jedyny możliwy kierunek poszukiwania ciepła i jedzenia.
Tak też się stało - tylko że od tamtego czasu minęło 1,5 miesiąca...
Była jeszcze chudsza, jeszcze bardziej wygłodniała, i tylko futerko z charakterystycznymi cętkami - dalej takie bielutkie... I nie była sama - towarzyszył jej ok. 3-miesięczny czarny kociak, tak samo głodny, wychudzony i bojaźliwy.
To był jedyny raz, kiedy go widziałam. Następnej nocy już go nie było. Kotki zresztą też nie. Pojawiła się znów po tygodniu - mocno kulejąca na jedną łapkę - i sama.
Została już w tej piwnicy, przetrwała w niej ostatnie mrozy.
Teraz już nie rzuca się łapczywie na jedzenie, przytyła, a nawet ma nowego towarzysza. Jest nim domowy wielki rudy kocur. Niewykastrowany...
Zimowe ocieplenie
---