Nikt do nas nie zagląda
Nic dziwnego, że Bungo wapdł w depresję
Rano próbował opuścić lokal metodą "na indianina". Kiedy kategorecznie oznajmiłam
"kot zostaje w domu" udał, że jest pogodzny z losem. Zaczaił się za drzwiami łazienki i kiedy otwierałam drzwi wejściowe wypadł jak strzała i sruuuu - na klatkę schodową. Dopadłam, wysłuchałam serii obelg, zatargałam z powrotem do domu

Ale przy okazji zmiękło mi serce, więc jak wróciłam z zakupów zaproponowałam dziadowi spacerek. Wyleciał szczęsliwy i w podskokach - a w chwilę później bardzo się czegoś przestraszył. Czego - nie wiem, ale po pięciu minutach drapał rozpaczliwie do drzwi od klatki schodowej i popruł od razu do domu. I tu - pełna deprecha

. Zalągł się na parapecie ze świśniętą łapą i w nastroju nader ponurym. Przyniosłąm mu szyneczki ulubionej - bez konserwantów

- no to zjadł, ale nadal nie w humorze.
I może by mi nawet było go żal - bo z króla osiedla zrobił się wypłosz na przygiętych łapach - ale wczoraj zobaczyłam ostatniego z moich zaginionych podbalkonowców. To takie coś czarne, drobne, wygląda na kotkę

więc nazywam ją Mamba Junior. Nie widziałam jej od kilkujnastu dni, innych kotów także, więc już nie codzień wykłądam jedzenie, bo i tak zżerają sroki i puszczane bez smyczy psy. A tu wczoraj sąsiad mói mi, że małę czarne dobijało się do klatki schodzowej. Złapałam miskę i wołąm sierotę, a ta - dzikadzicz - leci z podniesionym ogonem. Oczywiście podejść - nie podejdzie, że o dotknięciu nie wspomnę, ale przynajmniej wie, kto i gdzie ją karmi. Wmłóciła michę mokrego - i gdzieś polazła. Myślę, że jednak Bungusiowi wcale współczuć nie muszę....
Nie ma to jak Lusia - ona dobrze wie, co to zima bez domu. Wyskakuje na balkon i wraca jak błyskawica, na klatkę schodową nawet nosa nie wysuwa i gdybym jeszcze cały dzień goniła ze zsznurowadłęm w graści byłąby niewątpliwie najszczęśliwszym kotem na świecie
