Od wczoraj wieczorem mam w domu Lalę vel Walentynkę. Wysiadła z transporterka cała mokra ponieważ ze stresu posikała sie w transporterze.
Wizyta u byłej opiekunki była krótka - wycałowałam Walentynkę, usłyszałam, że kot nie był u weterynarza i że ciągle chciałaby jeść. Na pytające: "Jeeeeeść??" skierowane do Walentynki ta jęknęła boleśnie i ufnie wlepiła oczy w niedoszłą Panią.

Wycałowałam Walentyncie, spakowałam do transporterka i pojechałyśmy do domu. Pożegnalnych całusów ani zapewnień o tęsknocie za kocią bynajmniej nie było
Na miejscu dała mi się wygłaskać, poocierała się, miauknęła omdlewającym głosem na widok puszki, osyczała i wyklęła moje koty i umiejscowiła sie na regaliku. Chłopaki zachowywali sie jakby wcale nie wyjeżdżała, olali ja i zaczęli sępić. Seniorita wlazła na półeczkę nad nią i dopiero po pewnym czasie zorientowała się, że gdzieś jest nowy kot. Kompletnie nie zdawała sobie strony, że jest i to kilka centymetrów pod nią

Kociaki były niezmiernie zaciekawione i wytrzeszczały ślepka na "nową". dzikulec robiła pozy surykatki a Strzałka chciał sie przytulić, ale został pogoniony przez naburmuszoną panienkę.
Lala zdążyła już zapomnieć, że była skumplowana z resztą kotów i krzyczy na nie, jednocześnie daje mi sie głaskać, wypina dupkę, mruczy i klnie na inne koty.