» Pt lis 02, 2007 18:52
Koko odeszła nagle, nic nie wskazywało na załamanie.
Owszem, było dzisiaj trochę gorzej z jedzeniem, już nie chciała kurczaka, podawałam jej strzykawką gerberka do pysia. Jeszcze koło 13, kiedy dawałam jej kolejną porcję, była w niezłej formie, wlaczyła ze mną.
Mniej więcej godzinę później zaczęła miauczeć. Poszłam do niej przekonana, że zwymiotowała albo uświniła się w kuwecie i wzywa mnie na pomoc. Koko leżała w pudełku na boku, co mnie zdziwiło. Wzięta na ręce okazała się bezwładna, próbowałam ją postawić - już nie była w stanie utrzymać się na łapkach.
Położyłam ją z powrotem w pudełku, leżała tak z otwartym pyszczkiem. Zanim zdążyłam się ubrać i wziąć jej książeczkę, żeby lecieć do weta - Koko umarła.
Dziewczyny, dziękuję Wam.
Są chwile, kiedy brak ludożerców daje się boleśnie odczuć.
Alfons Allais