» Pon paź 29, 2007 23:26
… Rudolfina na palcach wykradła się z sypialni. Ze szpary pod drzwiami pani wychowawczyni sączyła się wąska smug światła.
Rudolfina zastukała do drzwi, a kiedy rozległo się „proszę” nacisnęła klamkę i weszła do środka.
Pani wychowawczyni siedziała po turecku na łóżku przeglądając jakąś książkę.
W różowym dresie, bez makijażu i z rozpuszczonymi włosami wyglądała jak mała dziewczynka.
- Coś się stało ? - zapytała i zamknęła książkę.
Rudolfina przysiadł na brzegu łóżka.
Przez chwilę miętosiła skraj nocnej koszulki, aż w końcu pociągnęła nosem.
- Nie chcę, żeby TE wakacje się skończyły – powiedziała
- Ja też nie lubię końca wakacji – pani wychowawczyni pogłaskała rude loki Rudolfiny. – Ale, żeby nadeszły następne, to TE muszą się skończyć…
Rudolfina smętnie pokiwała głową.
- Serek wymyślił, żebyśmy przyjechali tu na drugi rok – powiedziała. – I że zrobimy zegar kwiatowy w parku i w ogóle…
Pani uśmiechnęła się.
- Oczywiście, że tutaj przyjedziemy. Burmistrz obiecał, że opłata będzie symboliczna, więc…
Rudolfina nagle spoważniała.
- Ale… - zaczęła i urwała.
- Ale CO ? – zza okna dał się słyszeć głos Miauliny, powracającej z nocnej wyprawy na pobliskie pola.
- Jeśli coś się wydarzy…- powiedziała Rudolfina. – Coś strasznego ?
Wychowawczyni przytuliła ją do siebie.
- Nic się nie wydarzy – odparła, a kryształowe serduszko na cienkim łańcuszku zalśniło jak najprawdziwszy brylant. – I gdybyś dała mi dokończyć, to…
- TO ? – wyrwała się Rudolfina.
- …dowiedziałabyś się, że w takim razie możemy przyjechać tu w zimie.
- W zimie ? Naprawdę ? – Rudolfina aż podskoczyła z radości.
Pani wychowawczyni pokiwała głową. Pomyślała o brudnym miejskim śniegu, breji rozjeżdżanej kołami samochodów, o choinkach błyskających światłami zza zapoconych szyb i o pustym mieszkaniu, do którego niechętnie wracała z pracy i którego szczerze nienawidziła w soboty i niedziele i wszelkie święta. W malutkim pokoju, nad biurkiem zawalonym papierami wisiały fotografie jej rodziców, którym rano mówiła „dzień dobry”, a wychodząc do pracy „dowidzenia”, rodziców, których głos zatarł się w pamięci .
I ani Rudolfina, ani Serek, ani Dominik, ani żadne inne dziecko nie wiedziało, że dawno temu pani zajmował łóżko pod oknem w pokoju numer trzy.
Pomyślała o ośnieżonych modrzewiach, o polach iskrzących się w zimowym słońcu, o mrozie szczypiącym w policzki i dzwonkach u sań.
I na koniec pomyślała o tym, że gdyby w jej mieszkaniu czekał na nią ktoś taki – choćby taki jak przemądrzał Miaulina – to może byłoby inaczej, cieplej…
- Ko-cia-ma – mruknęła Miaulina wyskakując do ogrodu.
Tymczasem Babcia Tekla po raz kolejny sprawdziła, czy wszystkie słoiki są szczelnie zamknięte, a torebki z ziołowymi mieszankami starannie opisane.
Ziołowa apteczka dla dzieci z kolonii była już gotowa i Babcia Tekla ciężko westchnęła.
Wakacje dobiegały końca – widać to było po gromadzących się na łąkach bocianach, po kluczach dzikich gęsi nadlatujących z północy, po świecących pustką polach.
Nadchodziły długie wieczory, partyjki brydża z Pacynką, Bajanną i Kociamą, sobotnie zloty czarownic, jak je kiedyś nazwała Pacynka.
Babcia Tekla zdążyła już sprawdzić, czy za domem znajduje się wystarczająca ilość drewna na rozpałkę, i czy węgiel został zsypany do piwnicy w takie miejsce, skąd łatwo można było go dostać.
Przy tej okazji odnalazła stare sanki, które Dziadek Rupol obiecał doprowadzić do porządku.
I pomimo, że dni były dalej ciepłe i słoneczne babcia Tekla czuła, jak za wzgórzami czai się zima.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!