Dziś przeżyłam chwilę grozy...
Wypuściłam Smarkaczy, żeby pobawiły się z Katią i Sarszakami. Przygotowałam całemu stadku jedzonko i w międzyczasie, gdy wszystkie wcinały posłam posprzątać klatę (przy otwartych drzwiach łazienki, na wprost kuchni , w której wszystkie jadły - jakies 4m odelgłości od nich). Zajęło mi to jakieś 15 minut. Gdy skończyłam, poszłam zobaczyć, co Szalona Banda wyprawia. Pan Kracek siedział jeszcze cały w misce i ciumkał (Smarkacze nie jedzą, tylko ciumkają tak głośno, że je w całym mieszkaniu słychać

). Bulion biegał z Katią, Browarem, Kacykiem i Cynamonem. Tylko nigdzie nie moglam znaleźć Tequili i Jazza. Chodzę, kiciam (a za mną całe stado biega, bo jak słyszą "kici kici" to lecą jak szalone straszliwie tupiąc

), na kolanach się czołgam, pod szafy włażę, wszytsko przeszukałam, kotów nigdzie nie ma i nie dają znaku życia
Zaczęłam się już zastanawiać w akcie desperacji, czy jak poszłam wytrzepać na balkon ich kocyk, to czy one nie były tam zawinięte i czy ja ich "nie wytrzepałam"
Wzięłam latarkę i kolejne poszukiwania we wszystkich zakamarkach (nie mam ich dużo).
I wtedy stała się rzecz niesłychana!!
Katinka zaczęła biegać za światełkiem z latarki! Jak normalny KOT! (odkąd u mnie jest, czyli od 18 lipca nie udało sie jej nakłonić do pobiegania za sznureczkiem, myszką, czy czymkolwiek. Czasem poganiała się z maluchami, ale to wszystko).
Po tym jakże fajnym przerywniku wróciłam do poszukiwań. I nagle patrzę: Jazz siedzi pod kaloryferem w kuchni

A wcześniej na pewno go tam nie było! Idąc tym tropem znalazłam w kuchennej szafce dziurkę wyciętą na kable, ok. 5 na 5 cm. No i oczywiście Tequila tam była. Jak zastukałam miseczką to próbowała wyjść i zaczęła miaukolić, bo w tą stronę dziurka mniejsza się zrobiła

i wyjść nie mogła. Szafkę odsunęłam i wyjełam Mendozinę jedną...
Nawet nie wiecie, jaka ulga... Zgubić dwa koty na raz... to tylko ja potrafię
