» Pt paź 26, 2007 21:15
Gem, dziękuję. Wyglądało to tak, że rozstajemy się z rutką we środę wieczorem, z nastawieniem, że zadzwonię do Ulv, opowiem, jak było, pogadam, Ulv podejmie decyzję, widzimy się następnego dnia np. w lecznicy i albo ja zabieram kociaka do siebie albo zostaje już na zawsze z Ulv. Przekazuję wrażenia Ulv i Tanga. Mieszane uczucia. rutka pisze pierwszego maila, że wróciła z lecznicy (była na zastrzyku przeciwzapalnym), ale był inny wet i ona nie wie czy lepiej czy tak samo z kotem. Zapoznała kotki, więc skoro już naraża swoją na jakieś choroby, to kotka nie odda. Szok. Chyba nie tak się umawiałyśmy. Tak też piszę. Przypominam, że nadal Ulv jest właścicielem. Ale rutka nie ma zamiaru liczyć na "jej łaskę i nie łaskę". Następny mail: mam przyjechać natychmiast, zabrać kotka i oddać jej 70zł za leczenie, bo nie ufa nikomu i nie wierzy, że pieniądze odzyska. Jest właśnie godzina 0:44 w nocy. Dzwonię do Ulv, która mówi, żebym jechała natychmiast. Ale ja leżę w łóżku, z umytą głową, a jutro wstaję o 6. Odpisuję rutce, że będę rano między 6.30 a 7 i proszę o potwierdzenie, że wiadomość dostała. Brak info. Rano odbieram maila, że nie ma zamiaru udzielać sie na forum, odbierać maili, tel, SMSów, że to koniec naszej znajomości. Odezwie się tylko do Tangi i to jak odpocznie (!), a kotek będzie stabilniejszy (wszystko przed operacją). Nie życzy sobie z nami spotkania, bo i po co! Czy macie wątpliwości, że zaczęłam żałować tamtego postu?