Zarazki wygłaskane, wymiędlone, wymiziane, brzuchy pełne

Jak obydwa naraz właczają motorki, to normalnie jest jak na budowie autostrady
Strrrrasznie dopominają się pieszczot i głasków.
Tak sobie dzisiaj z nimi siedziałam i myślałam: kilka tygodni temu cztery footrzaste kooopki fuczały na mnie i rzucały się na moją rękę z widocznymi morderczymi zamiarami. Dzisiaj to kuleczki, które tylko patrzą, jakby się udało wcisnąć do Dużej i przytulić. O żadnym fuczeniu mowy nie ma. To chyba najpiękniejsze, co może się człowiekowi przytrafić. Zaufanie małych, dzikich scurów. To, że na mój widok nie uciekają, nie chowają się po kątach, tylko natychmiast wieszają się nogawki spodni (w wariancie drastycznym - rajstop

) i gramolą do góry. Po głaski. Najmniejszego poczucia zagrożenia, najmniejszej rezerwy w nich nie ma. To taki piękny widok: dwa scurki bez przykrych przeżyć, bez złych doświadczeń. Do małych łebków im pewnie nie przychodzi, że są maleńką wysepką szczęścia na oceanie kociej rozpaczy. I że ta rozpacz jest bardzo blisko, bo tuż za ścianą, gdzie od wczoraj mieszka sąsiadka Pietrynka. (opisana w wątku BK).
Za nic na świecie nie popsuję tego. W pierwszym poście napisałam, że to będzie wątek szczęśliwych kotów i prędzej Wisłę kijem zawrócę niż pozwolę, żeby było inaczej.
Lusia i Guziczek dostaną swoje domy, najlepsze na świecie, podobnie jak Zarazka, Mru i Pętelka. A jeśli czekanie będzie się przedłużało, to ten czas będzie dla nich kocim rajem. Będą najedzone, zdrowiutkie i wygłaskane do granic możliwości. Żeby im tylko foooterka nie wytrzeć za mocno
