Mak już w na miejscu...

Całą drogę siedział mi na kolanach i się przytulał... Taki straszny pieszczoch z niego...
Oczywiście pożegnanie trudna sprawa...prawie sie rozkleiłam.
Makuś bardzo dzielnie zniósł drogę...to naprawde wspaniały kot.
Na koniec chciałam podziękować dziewczynom z fundacji za to, że zgodziły się go przyjąć pod swoje skrzydła
I masience, która przesłała mi pieniążki na leczenie, szpitalik i transport Maka
I wogóle wszystkim, którzy byli zaangazowani w ratowanie Maka.
Teraz ma się już gdzie podziać ale domku ciągle brak...nie zapomnijcie o tym...
Teraz jeszcze tylko czekamy na wieści od dziadziusia...