O rany, ale noc...
Kasia porzuciła tapczan koło północy i łaskawie zainteresowała się myszką. Kiedy próbowaliśmy ją dotknąć, zgrabnie się uchylała. A kiedy poszliśmy spać... dała prawdziwy koncert.
Agata, ona nie miauczy, ona szczeka!
Przeniosłam się spać na tapczan, TŻ zamknął drzwi od sypialni, bo jednak do pracy musi chodzić, a my z Kasią walczyłyśmy do rana. Kicia na zmianę - szalała po mojej kołdrze (skacze jak zajączek i to robienie słupka

), biegała nerwowo po mieszkaniu zawodząc, próbowała zwiedzać górę szafek, próbowała się miziać ze mną bezdotykowo.
Około czwartej powiedziałam jej co o tym myślę, a on wlazła w tapczan spać. Ja padłam. Głupi TŻ obudził mnie o 7:30, bo nic nie słyszał w nocy

, ochrzaniłam i dospałam do teraz.
Ponieważ Kasia się ze mną bawi, daje dotykać, biega po kołdrze i moich nogach i czasem próbuje się miziać, zakładam, że nie jest źle. Przynajmniej w kwestii oswajania się. Jeszcze dwie noce i powinnyśmy być w komitywie, o ile ja te noce przeżyję.
W kuwecie ładne siooo i drugie też, mimo, że kuweta już stoi w kuchni. Martwi mnie tylko, że oprócz odrobinki wstawionej w tapczan, nic nie ruszyła z jedzenia: ani kurczaka, ani tacki. Jakieś sugestie?
Bo mnie się zdaje, że ona po prostu tak strasznie tęskni, że nie ma apetytu. Straszny był ten płacz w nocy
