Wstyd mi bardzo, że dopiero teraz tu zaglądam, ale nie miałam pojęcia, że Leon był tak bardzo wspierany przez wszystkie "ciocie"... Znalazłam go przez stronę schronisko.net, przez którą nota bene adoptowałam moją poprzednią koteczkę - też z Łodzi... niestety maleństwo przegrało z FIPem, a ja obiecałam sobie (po zakoceniu mojej mamy 10-cio letnim wrocławskim kotem Barnabą), że od tej pory im większa i starsza kupka nieszczęścia, tym bardziej będę ją chciała

No i traf chciał, że znalazłam Leona

Zakochałam się naturalnie w jego najsmutniejszych na całym świecie oczach, spłakałam nad historią porzucenia i natychmiast wsiadłam na plecy mojemu TŻowi (psiarzowi od dziecka), że trzeba Leona zabrać. No i się udało
Leon (a właściwie teraz to juz Ernest, bo zdecydowaliśmy, że skoro to nie jest jego prawdziwe imię na które reaguje, to przechrzcimy go, żeby z nowym imieniem zaczął zupełnie nowe życie w Warszawie) mieszka z nami już 2,5 tygodnia i mogę śmiało powiedzieć, że się całkowicie zaaklimatyzował

Jak donosiła Gosia - śpi z nami w łóżku już od drugiej nocy, w ciągu dnia też ostatnio przychodzi na kolana, zawzięcie ugniatając osobę pod sobą łapeczkami, że nie wspomnę o tym, jak bardzo nas sobie wychował w kwestii karmienia. Otóż na suchą karmę nie patrzy, interesują go wyłącznie kąski mokre nakładane po troszku do miseczki, najlepiej z dużą ilością sosiku. I żeby broń Boże nie leżało za długo, bo wtedy kot już nie ruszy

Kuwetkuje ślicznie, zakopuje wszystko tak, że połowa czystego piasku ląduje dookoła kuwety, ale jaką ma przy tym dumną minę
Teraz jesteśmy na etapie uczenia kota jak się bawić - dostał wczoraj od mojego TŻa zabawkę: jakieś piórka i grzechotka przywiązane na długiej gumce do patyczka. Leon vel Ernest nawet zaczął na to polować, choć dużo bardziej interesujący jest sam patyk, a nie jakieś tam dodatki
Faktycznie, trochę chorowaliśmy - zestresowani jego coraz częstszym kichaniem, po 4 dniach od zabrania kota z Łodzi z ciężkim sercem zdecydowaliśmy, że jednak bez wizyty u weta się nie obejdzie. Przeszukawszy na forum.miau.pl wątek "Weci polecani" pojechaliśmy z naszej warszawskiej Woli aż na Tarchomin, bo wiele osób pisało ciepło o tamtejszej pani doktor - Dominice Borkowskiej, która specjalizację z kotów robiła aż w USA. Faktycznie, pani weterynarz przesympatyczna, bardzo ciepła i z pozytywną energią - Leon vel Ernest wcale się nie przestraszył zastrzyku

Zdiagnozowano mu koci katar, dostawał przez 6 dni antybiotyk, musieliśmy zakrapiać też oczy (chlamydie), a ostatnio wyszły też drożdżaki w uszach, więc je też kropimy. Ale kot pozwala na wszystko, byleby tylko później swoje "winy" okupić nałożeniem mu kolejnej porcji świeżutkiego mięska do miski
Generalnie rzecz ujmując nasza (bo po prześledzeniu wątku Leona nie mam wątpliwości, że jego dobro leżało wszystkim na sercu, za co bardzo dziękuję w Jego imieniu) kota miewa się z dnia na dzień coraz lepiej, wieczorami od kilku już dni dostaje klasycznego kociego GŁUPA, co skłania mnie do konkluzji, że się już w pełni zadomowił

... a czy ja gdzieś wspomniałam, że jak zapuści traktorka, to niemalże telewizor zagłusza??
Zdjęć mamy co niemiara, ale teraz piszę z pracy - jak już się nauczę je tutaj wstawiać, to obiecuję, że coś podeślę, ale może jeszcze poczekam parę dni, żeby nabrał ciałka, bo pomimo ogromnego apetytu wciąż jeszcze nie osiągnął granic swoich możliwości
Natomiast z ręką na sercu mogę zapewić wszystkie "ciocie", że nie ma już smutnych oczu. I obiecuję solennie, że już nigdy miał nie będzie!
Pozdrawiam wszystkich i przepraszam, że tak się rozpisałam bardzo, ale chciałam, żeby wszyscy, którym nieobojętny był los Leona wiedzieli, że odtąd już zawsze będzie mu się wiodło bardzo dobrze. A jak kiedyś uda mi się namówić TŻa, to może nawet zafundujemy mu kociego przyjaciela. No, ale to dopiero za jakiś czas
Ściskam w imieniu swoim, TŻ (Huberta) no i Leona (vel Ernesta)

-
- Marta (<- czy ja się w ogóle na początku przedstawiałam???)