Wielkogłowy nie żyje
Wczoraj o zwyklej porze poszłam karmić koty. Nie było ani jednego. Wołałam, czekałam, nagle zauważyłam Burkota - siedział kilka metrów od śmietnika, sprawiał wrażenie jakby mnie nie poznał. Przszedl w końcu i dostał jeść. Postanowiłam wrócić do domu i przyjśc jeszcze raz. Po drodze spotkałam Lalę - wyszła spod samochodu, potrząsała dziwnie głowa i rozpaczliwie miauczała. udało mi sie podprowadzic ja w pobliże kontenera, gdzie karmię. dałam jej jeść, przyszedł jeszcz czarno-biały (on chyba ma dom, przychodzi tylko czasem). Ani Wielkogłowy, ani Koksik nie pojawili się. Zadzwoniłam do sąsiadki - myslałam, że może nakarmiła je wcześniej. Po chwili oddzwoniła - inna sąsiadka widziała rano martwego Wielkogłowego na trawniku za śmietnikiem Poszłyśmy tam z latarką, ale już go nie było. To mógł być wypadek samochodowy, ale skąd takie dziwne zachowanie pozostałych kotów? Nie rozumiem, siedzę i płaczę. W niedzielę był cały i zdrowy. Przytulał się do mnie i barankował. Nakrzyczałam na niego, bo walił łapą na oślep pozostałe koty. W końcu odciągnęłam go na bok i nakarmiłam oddzielnie. Rok temu był totalnym dzikusem. Nie oswajałam go, wręcz przeciwnie. Sam się oswoił. Dobrze sobie radził i z dotychczasowych opresji wychodzil cało. Żył na osiedlu od 5-6 lat.
Rano nakarmiłam Burkota, innych nie było. Nie wiem co z Koksikiem i martwię sie o Lalę. Mimo wszystko jadła wczoraj z apetytem to moze będzie dobrze...