Już jestem
Byliśmy wczoraj na Powiślu.
Zabraliśmy transporter i karmę dla kociaków i pojechaliśmy. Koleżanka doprowadziła nas pod ten dom, o którym wspominała. Staliśmy z pół godziny koło samochodu, pod którym leżał karton i miseczki. W kartonie leżała poducha. Blisko nas kręciła się policja, bacznie nam się przyglądając. Kociaków ani śladów. Myśleliśmy, że muszą być spore skoro same wychodzą. Postanowiliśmy czekać,choć sami nie wiedzieliśmy na co.
Wyszła w końcu jakaś starsza Pani z pieskiem i powiedziała, żebyśmy odeszli, bo pod samochodem są koteczki. Okazało się, że to ta sama Pani co rozmawiała z koleżanką. Zapytałam ją ile jest tych kotków. Okazało się, że tak naprawdę to jest jedna kocica. Przypomniałam jej, że mówiła "koteczki" w liczbie mnogiej. Pani stwierdziła, że to z przyzwyczajenia, bo był jeszcze kocur Bąbel, ale jakieś małżeństwo go zabrało do domu.
W końcu pojawiła się pannica. W życiu nie widziałam tak wielkiej kotki. Śliczna, olbrzymia trikolorka. Myślałam, że zaciążona, ale wyszło na to, ż jedynie upasiona.
W zimie koteczka mieszka z Panią i jej pieskiem Kacperkiem (wspólnie podjadali z miski

), ale do pierwszych mrozów kotka jest na dworzu. Czasem jak jej ogon marznie to przychodzi na noc do domu, a w ciągu dnia znów wychodzi. Kotka jest wysterylizowana, bo Pani obawiała się miotu, tym bardziej, że Łatka prowadzała się z Bąblem. Zresztą nadal się prowadza czasami, bo Bąbel mieszka w domu obok i czasem wychodzi do swojej panienki
Nie powiem, że się nie ucieszyłam. Bałam się spotkania z gromadką maluchów i odpowiedzialności za nie. Pożegnaliśmy się z Panią i wróciliśmy do domu. Koleżanka zobowiązała się obserwować sytuację i jak zobaczy, że pomimo zimna koteczka wciąż tam jest, będziemy interweniować.
Robiłam zdjęcia, ale nie wiem czy coś będzie widać. Jak zrzucę na kompa to wkleję.