Nie, nie będę. Zamknę kotu drzwi do sypialni przed nosem i najem się tabletek, żeby nie słyszeć jak miauczy
A tak na serio - po 11 latach z Pyśką wyrobiłam sobie odruchy przetrwania. Punkt 6:00 całkiem przytomna Usagi up!, do kuchni, do czajnika, zamrażalnika, do fileta z rybą, sparzyć gorącą wodą, pokroić śmierdzące coś na kawałki, wrzucić do miski, umyć ręce, wrócić do łóżka. Zasnąć. Po półgodzinie przesunąć się na poduszce, objąć kota ramieniem, wpaść twarzą w futro. Spać do 10
Wierz mi - po codziennej rybce nic nie jest w stanie mnie złamać
Po Pyśce długo nie chciałam kota, bałam się porównań. Chyba dopiero po wyjeździe z mamą na "agroturystykę" (moja mama ma czasem dziwne pomysły) przekonałam się, że jestem w stanie zachwycić się innym kociakiem. O mało nie wróciłam z Bójką, szylkretową kociczką, ale miała tam dobry domek z ogrodem i kumplem w swoim wieku.
Azu polubiliśmy bardzo, ale nie zdążyliśmy jej tak na prawdę poznać. Żal nam tego małego kociaka, żal, że nie miał szans, ale to nie jest tak głęboka rozpacz, jak po Pyśce.
A Kasia wpadła mi w oko jeszcze za życia Azu i potrzebuje domu. Potrzebuje kogoś, dla kogo zamglone oczko nie stanowi problemu. Pysia nauczyła mnie kochać mimo kalectwa i mimo wad (bo nie czarujmy się, aniołkiem to ona nie była)...
Mam nadzieję, że opis dojazdu w miarę czytelny
