Ależ cudnie
Sama przyszła, przytuliła się, nie kuli się
Może dzięki temu lekowi się przełamała... (to był Sedalin?)
A może to, że pojechała gdzieś i wróciła do domu, w to samo miejsce, jej pomogło?
Kot mojej mamy po powrocie do domu po pierwszej wizycie w lecznicy (od czasu jak do mamy trafił) tak stał i patrzył po domu, rozglądał się, jakby nie wierzył w to, że wrócił w to samo miejsce, że nie został w lecznicy, że nie będzie już spał w klatce (bo Lolek też z lecznicy z klatki wzięty, tylko z Łodzi). I od tego momentu zupełnie się zmienił, uspokoił, wyciszył (to znaczy emocjonalnie, bo poza tym to wulkan energii jest i w zasadzie bez przerwy biega, mama myśli o drugim kocie w związku z tym

).
Może u Czarnulki takie coś zadziałało? Albo mieszanina środka i powrotu w to samo miejsce, nie do klatki?
Co do wieku - Aluśka urodziła się w zeszłym roku, wczesną wiosną, tak powiedziały mi karmicielki. Zabrałam ją z ulicy, jak była w swojej drugiej ciąży. Pierwsze kociaki straciła, bo nie umiała się nimi zajmować, była za młoda
Z tym palcem to mnie zastrzeliłaś, 8 tygodni temu, to by znaczyło, że ona to sobie złamała w lecznicy. Weci tam są zaganiani, ale nie tak, żeby nie zauważyć, że kot sobie złamał palucha... Zwłaszcza, że oni tam ją też głaskali i usiłowali choć trochę zsocjalizować... A przecież takie złamanie musiało ją boleć, i to bardzo, kulałaby, płakała, na pewno by to zauważyli... Natomiast bardzo możliwe, że nabawiła sie tego przed zabraniem z podwórka, w lecznicy było już na tyle wygojone, że przy tym jej niskim chodzie nikt tego nie zauważył... Może przy tym wypadku i siekacze straciła? Chociaż możliwe, ze to nasz pani chirurg usunęła jej zeżarte przez kamień albo próchnicę zęby - ona to robi standardowo, u wszystkich kotów, które kastruje, a zwłaszcza tych bezdomnych, które się przynosi. To usuwanie chorych zębów stało się już tak normalne, że nawet nam o tym nie mówi, po prostu czyści paszczękę. Chociaż u Ali jest pewna możliwość, że miała jakiś wypadek, podczas którego część ząbków straciła - w końcu żyła na wolności...
Z okiem to niestety tak już jest, było ładnie wyleczone, przyszedł stres i znowu poszło. Ja teraz walczę z oczami moich zdrowych, domowych od takiego już czasu kotów, do tego szczepionych kilkukrotnie... Wlazł nam herpes i kaplica. U jednego udało mi się to zwalczyć, ale dwie panny cały czas łzawią i boję się, że któryś z kawalerów znów to podłapie. I tak można w nieskończoność im te krople zapuszczać

Jak przywiozłam Alusię do lecznicy, to oczka miała czyściutkie, ale niestety - w lecznicy wirusy latają, do tego dołączyła do niej Kruszynka, odratowane kociątko z kocim katarem, no i katar przelazł

Mam nadzieję, że uda się go przeleczyć, a Ala już tak dobrze będzie się u Ciebie czułą, że nie będzie miała stresu i w związku z tym ten herpes nie będzie wracał.
Co do kotów to ja jestem absolutnie przekonana, że się wszystkie dogadają i pokochają, tylko to czasu trzeba. U nas Nocka zaczęła się bawić z Ochotką po 3-4 dniach, Klemens 2 tygodnie na nią syczał (do dziś potrafi), Antek przez miesiąc albo i dłużej udawał, że jej nie zauważa, a jak zauważył, to syczał, Lucek za to się bał, jak podchodziła za blisko, to ją pacał i się jeżył (no ale on niedowidzi), a poza tym zbierał bęcki od Klemensa, który jak jest wkurzony, to wyżywa się na Lucku (nie jakoś tragicznie, ale pogonić Luceńka potrafi). No a jak przyszła Ochcia, to Klemens był permanentnie wkurzony...
A teraz - wielka miłość. Ochcia śpi wtulona w Klemensa, szaleje z Luckiem i Antkiem (którego notorycznie zagryza), biega z Nocią.
U Was też tak będzie
No to sobie popisałam...
