Witajcie
Mineło już trochę czasu - okrągłe dwa miesiące - od kiedy pojawiły się u nas w domu dwa mruczące ogoniaste stworzenia. Poprzednio pisaliśmy trochę o naszych pierwszych wspólnych chwilach, o oswajaniu się i przyzwyczajaniu do siebie, a dziś napiszemy trochę o tym, co u nas słychać po dwóch miesiącach (i dwóch dniach) wspólnego ludzko-kociego pomieszkiwania.
Futrzaki są bardzo fajnymi kompanami, już w sumie niezbyt pamiętamy, że kiedyś ich u nas nie było

To jakaś odległa i zamierzchła przeszłość - z dzisiejszej perspektywy tamten brak kotów to dziwny, nienaturalny stan, teraz jest właśnie tak, jak być powinno. Ich obecność u nas wpasowała się jak właściwy kawałek układanki na swoje miejsce.
Szeleści i rusza się? Robota dla kota.
Mały ma wyraźne zadatki na kota "kolanowego", jednak z dużą dozą figlarności, a czasem nawet i szkodnictwa

Rozbrykanie wynika oczywiście z jego młodego wieku, choć niektórym kotom tak zostaje i na starość

Przypuszaczmy, że w przyszłości część jego energii zamieni się w ekstra porcję umiłowania kolan i głasków, nadchodząca kastracja tez pewnie na to wplynie. Na razie jednak Mały uwielbia szaleństwa i zabawy. Taka dzika faza trwa godzine lub pół, po czym kot stwierdza, że na razie wystarczy i że musi troche odespać to ganianie, po czym zwija się w kłębek na kanapie lub ładuje na kolana i rozwala, mrucząc. Po półgodzinnej drzemce motorek mu się regeneruje i kocurek znów jest pierwszy do harców. Czasem są to harce zwykłe (gonitwy, polowanie na sznurki i ołówki), czasem bardziej spektakularne (raz wytarzał się w doniczce z ziołami i dwa dni dawał rozmarynem) lub ulubione (skakanie do czegokolwiek, czym poskrobiemy po drapaku, ładowanie się do otworzonych właśnie szaf, szuflad, schowków itp). Kompletnego świra ma natomiast na punkcie... brodzika w łazience. Kiedy wychodzimy z łazienki, musimy ostrożnie otwierać drzwi, bo w 99% przypadków za nimi czai się już czarny pocisk, który po ich otwarciu na złamanie karku pędzi do brodzika. Następnie w tym brodziku, jak nazwa wskazuje, brodzi :O Po prostu, kiedy wyjdziemy spod prysznica i trochę wody jeszcze zostaje w brodziku (1-2 cm), kot wskakuje w tę wodę i się w niej przechadza... Kiedy zaś wody nie ma, bo byliśmy w łazience w innym celu, wchodzi do brodzika i hipnotyzuje wzrokiem słuchawkę prysznicową (nazywamy to spojrzenie "modlitwą o deszcz"). Trzeba mu wtedy puścić trochę wody (nie na niego, ale obok) i Mały sobie ją ze smakiem z brodzika wypija.
Mały lubi podziwiać świat z balkonu
Mały w brodziku
Bengalinka niestety nie oswoiła się jeszcze całkowicie. Benia jest specyficznym kotem, ma bardzo zmienny nastrój. Przechodzi gładko od miłosci w nienawiść i z powrotem. Zazwyczaj leży sobie gdzieś na podłodze lub na kanapie, możemy sobie chodzić obok niej i nie ma sprawy, ale jeśli podejdziemy na bliżej niz "x", to odchodzi w inne miejsce. Na szczęście "x" się wyraźnie zmniejsza; na poczatku były to ze dwa metry, a teraz poniżej metra. Nagłe podejście i pogłaskanie jej jest jednak praktycznie niemożliwe - koteczka po prostu ucieka.
Na początku oswajania Bengalinki staraliśmy sie do niej zagadywać, podchodzić, podawać zabawki, smakołyki, żeby przekonać ją, że nie warto się boczyć, bo z nami może być fajnie. Benia ciągle jednak po przekroczeniu pewnej strefy uciekała. W końcu stwierdzilismy, że sytuacja się w ogóle nie zmienia i trzeba spróbować czegoś innego. Przyjeliśmy więc w pewnym momencie taktyke "zimnego chowu": jak nie, to nie; ignorujemy naszą kotkę, nie wolamy jej, nie podchodzimy, nawet nie patrzymy, po prostu "kota nie ma". Benia sobie tak pobyła parę dni, a potem - opadły nam wtedy szczęki - pojawiła sie jej pierwsza "faza" na głaskanie. Otóż 1-2 razy dziennie Benia przechodzi całkowitą metamorfozę. Kiedy znajdziemy się w pobliżu, zaczyna głośno mrauczeć (ma taki specyficzny mruko-miauk, który kojarzy się nam z odgłosami wydawanymi przez gremliny z filmu "Gremliny rozrabiają" - tzn. przez miłą futrzaną formę Gremlinów (to się chyba nazywało Mogwai?), nie przez te ich drapieżne mutanty

). Benia zaczyna więc miauko-mrauczeć, podbiega do nas, lub np. wskakuje na kanapę jeśli właśnie tam siedzimy i zaczyna się z całej siły łasić i wciskać łebkiem - to nie jest wtulanie, tylko naprawdę wciskanie na siłę. Trzeba ją wtedy dokładnie wygłaskać, musi byc to głaskanie forsowne, z mocnym dociskiem reki do kota

(jak za lekko, to ucieka) oraz ze szczególnym uwzględnieniem głaskania pod bródką. Benia kładzie się wtedy obok (nie na kolanach, tylko obok kolan, przytulona do uda), cały czas pręży się, wciska, bodzie łepkiem, ustawia tak jak chce, a po paru minutach głaskania nagle, ni stąd ni zowąd, zwyczajnie spieprza

Po prostu tak jak się w danej sekundzie wtula i bodzie, tak w następnej zrywa się i juz jej nie ma. Czasem ucieka, bo się czegoś przestraszyła (drobiazgi, np. Mały zeskoczył z drapaka na podłogę), ale zazwyczaj jest to zupełnie bez powodu. Kot był na 200% - nagle kota nie ma.
Benia w fazie głaskalniczej
Tak więc teraz jest miedzy nami coś tak pomiędzy, tzn. kotka nie jest przez nas całkiem ignorowana, ale staramy sie jej nie zaczepiać, oddaliśmy jej w tym inicjatywę, z czego - jak napisaliśmy czasem korzysta. Jesteśmy jednak dobrej myśli, ponieważ i tak widzimy duży postęp w stosunku do tego, jak się zachowywała na początku (przez parę dni w ogóle nie chciała wyjść spod łóżka). Teraz chodzi już sobie normalnie po mieszkaniu, byle tylko trzymać wyznaczony przez nią dystans - kotka normalnie sobie leży, je, bawi się, zero stresu. Może jeszcze stopniowo da się trochę obłaskawić, a jeśli nie - cóż, tak jak i ludzie, koty też są różne i najwyraźniej ten kot ma większą potrzebę chadzania swoimi drogami, co uszanujemy i będziemy się cieszyć Benią bardziej zdalnie niż Małym

Boimy się jednak trochę o pewne konieczne - acz dla kota niemiłe - wydarzenia typu złapanie jej i zawiezienie do weterynarza... Kotka miała być zabrana przez nas do zaszczepienia, jednak do tej pory tego nie zrobiliśmy - czekaliśmy, aż się bardziej oswoi i da się np. po dobroci zaprosić do transportera, ale nie wygląda na to, żeby miało to nastąpić w najbliższym czasie, a już i tak długo zwlekaliśmy ze szczepieniami i dalsze czekanie nie będzie dla niej dobre

Obawiamy się, że trzeba będzie zastosować wariant siłowy - grube rękawice, kota w kąt, złapać i w transporter (łatwo napisać)... Możecie nam coś doradzić? Może jakaś sztuczka typu wrzucenie kociego przysmaku do środka i czekanie, aż wejdzie go zjeść (o ile się doczekamy jej wejścia do transportera)? A może gambit "na obcego" z
tego postu (fragment zaczynający się od "spryskałem się odświeżaczem"

) ? Bengalinkowe "x" pewnie znowu wzrośnie
Benia odpoczywa. Na żaluzji ślady kocich ząbków
Między sobą koty dogadują się całkiem nieźle. Na poczatku było wielkie syczenie i warczenie Beni na Małego, ale ten najwyraźniej nie rozumiał aluzji, bo niezrażony, notorycznie próbował ją zaczepiać - podchodził, obwąchiwał i oglądał, wyraźnie zainteresowany swoim kocim sąsiadem. Parę razy zdarzyło się Małemu nawet dostać od Beni łapą, ale wcale nie brał tego sobie do serca i za jakiś czas znów próbował do niej podejść, zupełnie jakby nic się nie stało. Potem Benia trochę się z Małym oswoiła, zaczeły się pojawiać pierwsze wspólne zabawy i stopniowo robi się coraz lepiej - ostatnio nawet raz spały na kanapie przytulone do siebie

Kociarstwo lubi się razem ganiać po mieszkaniu (najpierw jedno goni drugie, a potem jest zmiana), uprawiają kocie zapasy (tutaj Benia, jako większa, góruje),
tak wiec najwyraźniej się polubiły.
Razem na drapaku
Zmiana warty na parapecie
Tak sypia Mały... ..................... ...a tak Benia.
Kocie techniki spania - analiza porównawcza.
Jeśli chodzi o kocie ulubione zabawki, to Mały oprócz brodzika ma fioła na punkcie ołówków i długopisów. Wyciąga je pyszczkiem z kubka na stole, gdzie je trzymamy, zabiera na podloge, wali łapą i gania za nimi. Lubi też chować się do wszelakich pudeł, szaf i szuflad, ale chyba najukochańszą zabawą jest zabawa przy drapaku - zresztą też z ołówkiem. Zabawa polega na tym, że ktoreś z nas ma skrobac ołówkiem po jakiejś części drapaka, a on skacze w to miejsce i próbuje tenże ołówek złapać. Wtedy trzeba szybko ołówek cofnąć i zacząć skrobać w innym miejscu, a Mały za nim goni. Benia z kolei lubi gabczaste pileczki: fajnie za nimi gania, tańczy wokół nich na wyprostowanych nogach, paca piłkę łapką lub zaczepia ją za pazurek i macha sobie łapką z uczepioną do niej piłką. Ostatnio koty dostały troche zabawek od mojej siostry - "wędke" do gonienia za, oraz 3 małe myszki. Benia bardzo polubiła jedną z myszek (taką owinietą sznurkiem). Mysz w wersji a la Bengalinka zamienia się w stwora latającego - kotecza w ferworze zabawy wyrzuca ją w powietrze i łapie w locie. Oprócz tego koty mają trochę różnych zabawek "ad hoc" czyli co im w łapki wpadnie: jakiś korek od szampana, rolka po ręcznikach papierowych itp. Tak się jakoś zazwyczaj zdarza, że zabawka, którą się kociarstwo bawi, pacnięta nazbyt gorliwie, robi kotom psikusa i ląduje pod narożnikiem. Pod jedną część narożnika Mały daje rade się wczołgać, rozpłaszczywszy się jak żaba, ale pod drugą połowę już nie daje rady. Tak więc jeśli zabawka wpadnie pod wyższą część narożnika, Mały wyrusza na misję ratunkową, odprowadzany czujnym wzrokiem Beni (która z racji nieco nazbyt rozrośniętego brzuszka nie da rady wczołgać się pod żadną część). Za parę sekund zmierzwiony Mały wynurza się spod kanapy z uratowaną zabawką i impreza trwa nadal. Jeśli jednak zabawka wpadnie pod niższą część narożnika, koty mają kłopot... Łażą koło narożnika i miauczą, albo znajdują sobie coś innego do roboty. Raz na pewien czas biorę kij i wygarniam wszystko spod narożnika, chowam zabawki do skrzynki z kocimi rzeczami i daję kilka do zabawy. Kiedy te znikną, wykładamy następne itp. Zabawek starcza mniej więcej na tydzień, po czym kij znów wędruje pod kanapę i zapasy zabawek są uzupełniane - co zresztą nie jest takie proste, jak się wydaje, bo Mały z dziką rozkoszą poluje na tenże, kiedy grzebię nim pod narożnikiem...
To pudełko bardzo ciekawe
Benia zwiedza drzewo
Kocia latarnia morska
No i tak mniej wiecej aktualnie wyglądają sprawy z naszymi futrzakami. Jak napisaliśmy na początku, uciechy jest z nimi mnóstwo i jeśli czyta nasze opowieści ktoś nie mający kot(a/ów), to apelujemy - zmieńcie ten stan jak najszybciej!

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i do następnego odcinka
Mały czarny sfinks. Na pudełku ślady zębów Beni
Benia pomagająca czytać miau.pl