» Nie wrz 09, 2007 20:38
Skarb Babci Weteranki
Babcię Weterankę w miasteczku znali wszyscy. Mówiono nawet, że miała tyle lat. Ile miasteczko, ale nie było to prawdą. Na pewno od Babci Weteranki starszy był dom, w którym mieszkała.
Dom był duży, z gankiem oplecionym winobluszczem, a tuz przy drzwiach, mocno przykręcony do ściany wisiał stary, pokryty zielonym nalotem dzwon.
Dawno, dawno temu Babcia Weteranka była zwyczajną lekarką, a jeszcze dawniej niż dawno, dawno temu – podczas wojny, o której właściwie nie pamiętał już nikt prócz dwu staruszków, którzy spotykali się w parku, aby zagrać w szachy – Babcia Weteranka opatrywała rannych.
Ale to było naprawdę bardzo dawno temu i Babcia Weteranka nie lubiła wspominać tamtego czasu.
Czasami zapraszano Babcię Weterankę do jedynej w miasteczku szkoły, aby – jak to określały młode nauczycielki z paznokciami pomalowanymi w kolorowe kwiatki – dzieci mogły spotkać się z historią .
I właśnie dlatego, gdy Katarzynka pakowała do plecaka podręcznik i zeszyt do historii zawsze miała przed oczyma pomarszczoną twarz Babci Weteranki.
Babcia Weteranka pracowała w Ośrodku Zdrowia tak długo, dopóki pewnego razu nie poczuła, że dłużej niż zwykle zastanawia się, jakie lekarstwo przepisać pacjentowi.
- Lekarz musi być sprawny – powiedziała, zapakowała do brązowej, skórzanej torby swój kubek, puszki z herbatą i cukrem i zegarek, który tak długo stal na biurku, że na blacie pozostały ślady jego nóżek.
Mieszkańcy miasteczka urządzili Babci Weterance wspaniałe przyjęcie ogrodowe, a szkolne dzieci, którym robiła zastrzyki ofiarowały jej ogromną laurkę w kształcie serca.
Babcia Weteranka, która przez całe życie zajmowała się innymi dopiero wtedy odkryła, że tak naprawdę nie ma nikogo bliskiego i gdyby nie pręgowana kotka, którą znalazła kiedyś w szczerym polu, nikt nie witałby jej w progu drzwi, gdy wracała do domu.
Bo z domu, szczególnie wiosną i latem, gdy okoliczne łąki pełne były rozmaitych ziół, Babcia Weteranka wychodziła bardzo często.
Na wiosnę zbierała żółte główki mleczy, z których robiła wyśmienity syrop na kaszel, latem zbierała kwiat lipy na przeziębienia i różne inne zioła, na których znała się bardzo dobrze.
Jednak oprócz ziół Babcia Weteranka miała swój specjalny sekret, który pomagał, gdy zawodziło wszystko inne. Ale co to było – tego w miasteczku nikt nie wiedział i nawet pani z lokalnej gazety nie udało się zdobyć informacji. Pani próbowała śledzić Babcię Weterankę,
Ale oczywiście nie wyśledziła niczego prócz tego, że kiedy Babcia wieczorem siada w dużym miękkim fotelu to szara kotka wskakuje jej na kolana i zaczynają długą rozmowę. Rzecz jasna taka informacja nie nadawała się do Poważnej Gazety, więc pani zrezygnowała po kilku nieudanych próbach...
Pewnego dnia, kiedy wyjątkowo deszczowy początek września sprawił, że nieduży strumyk płynący za miasteczkiem zamienił się w rwącą rzekę Katarzynka postanowiła wybrać się na spacer w przerwie między jedną a drugą ulewą.
Założyła żółtą pelerynę i zielone kalosze, na wszelki wypadek zabrała małą parasolkę i zostawiwszy na stole liścik do mamy wyszła z domu.
Na ulicach stały ogromne kałuże, trawniki pozamieniały się w podmokłe łączki , a woda w rynnach bulgotała na wszelkie możliwe tony.
Katarzynka minęła ostatnie domy miasteczka – ujrzawszy w oknie Babcię Weterankę pomachała jej ręką i rozchlapując na wszystkie strony wodę pobiegła małą ścieżką tam, gdzie w wąwozie szumiał rozgniewany potok.
- Jestem małą syrenką – powiedziała Katarzynka i już-już miała usiąść na kamieniu w najbardziej syreniej pozie aby zaśpiewać najbardziej syrenią piosenkę, jaką sobie po drodze wymyśliła, gdy nagle, przez szum płynącej wody usłyszała jakiś rozpaczliwy głosik, który najwyrazniej wzywał pomocy.
Katarzynka zerwała się z kamienia i zaczęła schodzić w dół stromym i śliskim brzegiem parowu.
A kiedy zeszła na brzeg zobaczyła, że na grubym konarze, który musiała z daleka przynieść brudno-żółta woda, siedział mały, zupełnie malutki i przemoczony kotek. Szeroko otwierał pyszczek i trzymał się śliskiej kory wszystkimi czterema łapkami.
Katarzynka spróbowała wyciągnąć rękę ale przerażony kotek tylko zacisnął oczy i zaczął płakać jeszcze głośniej..
Katarzynka zdjęła więc zielone kalosze i trzymając się mocno gałęzi wierzby zwieszających się tuz nad wodą weszła do strumienia.
Woda była przerazliwie zimna, ale dziewczynka dzielnie dobrnęła na środek rwącego potoku i ostrożnie odczepiła wszystkie pazurki – co wcale nie było takie, bo kiedy udało się jej odczepić przednie, to tylne pazurki chwytały się kory jeszcze mocniej, a gdy zabierała się za tylne, to przednie były już mocno wczepione w konar.
Tak więc trwało to na tyle długo, że obydwoje zdążyli porządnie przemarznąć.
W powrotnej drodze kichali na przemian – raz kotek, a raz Katarzynka i pewnie skończyłoby się to nie najlepiej, gdyby nie Babcia Weteranka, która wypatrzyła ze swojego okna przemoczoną dwójkę.
Wybiegła przed dom i po chwili Katarzynka i kotek siedzieli w ciepłej kuchni. W piecu buzował ogień, na fotelu mruczała szara kotka, a Babcia Weteranka szybciutko zaparzyła jakąś ziołową herbatkę.
Katarzynka wypiła cały kubek, ale kotek na herbatkę nie miał najmniejszej ochoty. Siedział, kichał i trząsł się, pomimo, że jego futerko zdążyło już obeschnąć.
Babcia Weteranka poprawiła wysuwającą się z siwych włosów srebrną szpilkę.
- Tu może pomóc tylko kocyk – powiedziała ni to do siebie, ni to do kotki, ni to do swoich gości.
Podeszła do malowanej w kwiaty skrzyni i wyjęła z niej nieduży, wyblakły kocyk z poszarpanymi frędzlami.
Wzięła kotka z kolan Katarzynki i owinęła go tak, że ledwie widać mu było czubki uszu.
A potem usiadła naprzeciw dziewczynki i uśmiechnęła się tajemniczo.
- To jest właśnie mój skarb – powiedziała, a oczy Katarzynki zrobiły się okrągłe jak dwa niebieskie guziki.
- TO ? – zapytała dziewczynka.
Babcia Weteranka pokiwała głową.
- Dawno, dawno temu....
Deszcz uderzył w szyby i jego szum zlał się z mruczeniem szarej kotki. Zatrzeszczały polana w piecu, zapachniały letnie zioła.
Opowieść Babci przeniosła Katarzynkę w środek zimowej nocy, kiedy od mrozu pękała na drzewach kora, a Babcia Weteranka, która była wtedy jeszcze młodą dziewczyną z długim, jasnym warkoczem niosła do szpitala malutkie dziecko brnąc po kolana w śniegu.
I kiedy miała usiąść pod drzewem i poddać się zobaczyła jak z mroku wychodzi przedziwna postać otulona długim płaszczem.
„ Masz, powiedział nieznajomy, owiń się tym” .
I nieznajomy zdjął długi płaszcz.
„ Idz, bo spóznisz się na kolację” powiedział, a kiedy Babcia owinęła siebie i dziecko płaszczem nieznajomy odwrócił się i zniknął. A Babcia Weteranka zdążyła tylko dostrzec, że na plecach miał ogromne, białe skrzydła...
- A był to wieczór wigilijny....- zakończyła swą opowieść starsza pani.
Katarzynka spojrzała na mordkę kotka który ciekawie rozglądał się po kuchni.
- A ja też mogę ? – zapytała wsuwając stopy pod skraj kocyka.
Babcia Weteranka skinęła głową.
Miłe ciepło przeniknęło stopy dziewczynki tak, jakby oparła je o skraj pieca.
Kotek wydrapał się na fotel i chwycił pazurkami czubek ogona szarej kotki.
- Nie powiem o tym nikomu – powiedziała Katarzynka, a Babcia Weteranka tylko się uśmiechnęła.
- Myślisz, że ktokolwiek by mi uwierzył ? – zapytała.
A zegar na ścianie odezwał się z przekorą
- Tak- tak- tak ....

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!