Właśnie BluMka dzikim pędem wparowala mi pod biurko i ułożyła się na kartonie. Budyń szaleje po całym domu i już nie tylko kiepurzy, ale tak w strone Luisa Armstronga daje. Ale trudno się dziwić, zza okna dobiega taki koncert jakiegoś namiętnego kociego amanta, taki głos Himilsbacha, że nic, tylko płyty wydawać. Trochę się boję otowrzyć okno, bo to moje rude szaleństwo pewnie by chciało się zakumplować z tym zza okna... Ale pewne typy mam, ostatnio po podwórku zasuwa taki duecik, pisałam już - jeden czarny z wielkimi zielonymi oczami, rozmiar 2xBudyń i drugi, nieznacznie mniejszy, czarny z białymi wykończeniam. Zawsze łażą razem i defilują w środku dnia środkiem podwórka.... Ja tam im schodzę z drogi.
Ale, ale, jestem winna relację z wczorajszego spaceru. Spacer był bardzo emocjonujący bo od tygodnia z wrodzonego lenistwa oraz z powodu okoliczności innych jakoś specjalnie nie bylismy w nastroju na łażenie. To znaczy ja nie byłam. Koty były i to bardzo... Ba, w poniedziałek przez półtorej godziny ganiałam nieomal na czworakach ze sznurkiem w ręku, a nawet sznurkami w obu rękach, rzucając piłeczki i dokonując róznych ewolucji, żeby zapewnić godziwą porcję rozrywki rudemu i myszatej. Ale wczoraj wrzask był już taki, normalnie "what a wonderful world jest za drzwiami!!!", że się poddałam. Koty ubrane, idziemy. TZ wziąl Budynia, ja z BluMką zostałyśmy na podwórku. Na początek na horyzoncie pojawiła się pani z jamnikiem. Na budyniowym horyzoncie. Już prawie nawiązywał kontakt fizyczny, ale TZ skrócił mu smyczę i słyszłam jak mówi "zostaw pieska". Budyń zostawił pieska, piesek idzie grzecznie z panią, troche się ogląda za Budyniem, a tu BluMka go wyczaiła. I dawaj truchcikiem za pieskiem. A ja truchcikiem za nią... Dobrze, że piesek szedł chodnikiem od strony ulicy, to hałas samochodów ją troochę otrzeźwił i zawróciła. Za trochę faceci wracają, Budyń lekko wkurzony, a TZ wyjaśnia, że zabrał go sprzed sąsiedniego bloku, bo pieski wypełzły... Pieski - to yorczki, ludzie chyba hodowlę mają, bo jest ich chyba ze 3, a od czasu do czasu około 10. Wczoraj było 6, bo przylazły i na nasze podwórko. Budyń popatrzył z daleka i z godnością wyniósł się na obchód osiedla. BluMka piesków nie dojrzała. Dojrzała natomiast drzewo. Niby nic dziwnego, drzewo tam rośnie, sądząc po objętości, ładnych parę lat. Dzrewo jest fajne, właściwie to są trzy pnie blisko siebie, u podnóża jakiś krzaczek, jeden pień jakiś metr nad ziemią skręca i ciągnie się na 3 metry poziomo, bardzo fajny do łażenia dla kotów osmyczowanych. No więc BluMa najpier wlazła na ten pień, połaziła sobie, zdjęłam ją, idziemy. Ale ona z powrotem do tego miejsca, skąd pnie wyrastają. Pozostałe dwa drzewa rosną w miarę normalnie, tzn. do góry i mają gałęzie. Wskoczyła na jeden pień, odbiła się, już jest na gałęzi drugiego, polazła ile jej smycz dała zanim ja zareagowałam (a smycz ma 3 metry mniej więcej). Polazła i siedzi. Wołam ją, a ona patzry tymi swoimi oczami widzę, że ma pietra. Przełozyłam jakoś smycz naokoło drzewa, podchodzę z drugiej strony... Shit, nie jest dobrze. Siedzi na tyle wysoko, że nawet na palcach i wyciągniętymi rękami jej nie zdejmę, a ona tych moich rąk nie sięgnie. Nie zeskoczy też, bo nie bardzo ma na co... Jak ją puszcze do przodu - pójdzie wyżej, a ja później gałęzi nie nagnę do dołu, bo za gruba. Wejść na to drzewo nie mam jak...Przekładam smycz z powrotem, wołam ją, żeby wróciła tą samą drogą która weszła. Odwraca się i mauczy, przerażona. Co tu zrobić??? Mam!, jest to pochyłe drzewo, wejdę na jego pieniek, zaprę się jakoś żeby nie zjechać, zawsze to wyżej trochę... Jak pomyślałam, tak zrobiłam, wołam kota. Kot się odwraca, coś zaczyna kombinować. Łapki jej się zsuwają z gałęzi, majta się w powietrzu trzymając tylk oprzednimi łapkami gałęzi, piszczy. Ja drętwieję. No, ale udaje jej się zaczepić tylne łapki, odwróciła się idzie do mnie. Wyciągam ręcę, łapię ją, zadyszaną ze zdenerwowania.....
Jej, jak ona mi się wtuliła w polar, jak się przytuliła. A jak ja ją przytuliłam!!!!
I oczywiście zaraz zabrałam do domu.
Dzisiaj też weszła na drzewo, ale do wysokości mojego ramienia, na które też zaraz zeskoczyła.