» Śro sie 29, 2007 6:34
Do zobaczenia !
W świetle księżyca nasze cienie na piasku były prawie czarne. Zwinnie przesuwały się
po pofałdowanych pagórkach wydm, gdzie kocięta bawiły się w Prawdziwą Karawanę
a okrągła twarz księżyca lekko falowała na wodzie.
Pozostałem daleko z tyłu za moimi przyjaciółmi ciesząc oczy ich widokiem, kiedy szli w kierunku kutra, spoczywającego na brzegu jak wyrzucony na mieliznę wieloryb.
Szedłem powoli, wiedząc, że chociaż przede mną jest jeszcze wiele wieczorów, wiele nocy
i wiele przygód, to jednak w tej było cos niepowtarzalnego, coś , co chciałem zapamiętać na zawsze...schować na dnie serca tuż obok sztormowej nocy na morzu, tak, jak ludzie zwykli chować najdroższe pamiątki.
Do moich uszu docierały stłumione głosy Alex i Smarkacza, ba, sapanie Dextera, okrzyki kociąt i basowy pomruk okrętowego kota.
Od przystani szedł zapach smołowanego drewna , świeżych ryb, i dymu z pobliskiej wędzarni.
Piasek pod moimi łapami był jeszcze ciepły i lekko wilgotny, przeskakiwałem przez kawałki wyrzuconych na plażę desek i pomrukiwałem z zadowoleniem.
Obwąchałem schody wiodące na pomost i pobiegłem dalej.
Kiedy dotarłem do kutra trwała tam już cała uczta. Rybak widać zdążył się już przyzwyczaić do tajemniczych wypraw Alex i Smarkacza, pozostawił więc dla nas rybki na kilku wyszczerbionych talerzach i świeżą wodę w misce.
Powoli, delektując się smakiem kolacji, zjadłem swoją porcję i wyskoczyłem na daszek sterówki, gdzie siedział okrętowy kocur obserwując jak kocięta, niby dwa pająki wspinają się po sieciach.
W oddali zajęczała syrena.
- Nie będą się martwić ? – zapytałem.
Okrętowy kocur poruszył długimi wąsami.
- Kiedyś już tak było. Zresztą...- spojrzał ciepło na dwoje malców – Co prawda nie wierzę w to do końca, ale...chyba potrzebują trochę dyscypliny.
Dexter zarechotał, lecz okrętowy kocur nie obruszył się ani trochę.
- Sam byłem odrobinę...niespokojny...za młodu – roześmiał się.
- Ale bo ty będziesz ciotka – zawołało mniejsze kocię.
- Ale bo ty masz dłuższe wąsy – odparło drugie. – I to JA cię złapam w sieć.
Smarkacz jednym susem znalazł się tuz obok.
- Ha, wąsiate-brodziate maszkary toskańskie....- zawołał. – Nareszcie was dostałem w swoje łapy !
Kocięta z głośnym piskiem rzuciły się do ucieczki, a Smarkacz pognał za nimi. Alex pojawiła się obok nas jak złocisty cień. Zielone oczy ciepło odprowadziły szalejącą po wydmach trójkę.
- To właśnie w nim lubię – powiedziała z uśmiechem. – Zresztą – dodała patrząc na mnie – ostatnio bardzo zmądrzał...wydoroślał...
Szpitalna kotka spała na zwoju lin spokojnym, mocnym snem kogoś, kto jest pewien , że nic niespodziewanego go z niego nie obudzi, a pies siedział nieruchomo wpatrzony w horyzont.
Złoty księżyc nad naszymi głowami otoczył się delikatnie połyskującym, tęczowym pierścieniem.
Dexter uniósł głowę.
- Tak, tak, - mruknął – kończy się lato...
Okrętowy kocur przeciągnął się leniwie.
- Na szczęście wszyscy mamy dach nad głową – powiedział. – Spróbuję znalezć coś pod „Szaloną Mewą”. Podoba mi się to miejsce.
Milczałem. Spoglądałem na połyskujący pierścień i myślałem o Dziadku i pani Dorocie, którzy zapewne powrócili już do domu, o doktorze Zygmuncie siedzącym w fotelu z Daisy na kolanach, o profesorze i Hortensji i o ciotkach, co do których byłem absolutnie pewien, że jeszcze nie raz pojawią się w moim życiu.
Pierścień delikatnie zafalował i przygasł.
Jakaś niewidzialna siła kazała mi spojrzeć na pomost. Odwróciłem głowę i przez jeden, krótki moment wydało mi się, że widzę biało-bury cień. Zamrugałem oczyma i cień
znikł tak nagle, jak nagle się pojawił.
- No kochaniutki – mruknął Dexter zeskakując na pokład. – Jeśli chodzi o MNIE to mam ochotę przespać się w domu.
W oddali ostatnia letnia błyskawica przecięła niebo.
Wieliczka, sierpień 2007 .

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!