Siostra dostarczyła do domu kotka, w sumie raczej kocie dziecko. Gdyby go nie wzięła...no cóż, zostałby prędzej czy później rozszarpany przez wiejskie psy. Kota (bo to maleńka kocia dama) jest młodziutka, nie wiadomo ile ma, za to miziasta i odważna - taki mały czorcik nameblowy. Kolor może niewyjściowy i pospolity, nawet oczka nie są zielone ale już zawojowała domowników do tego stopnia, że śpi z bratem (który za kotami nie przepada)
Jutro wizyta u weta bo życie zewnętrzne (a zapewne i wewnętrzne ma bardzo bogate). Mały zbój podkrada żarcie Demona, bo cudza trawa zawsze bardziej zielona, mruczy jak mały traktor i zasypia na oparciach mebli.
Demon...No cóż. Obserwuje damę z dystansu a dama syczy. W sumie syki to jedyne dźwięki (oprócz mruczenia) jakie wydaje... Zastanawiam się czemu nie miauczy.
I najważniejsze...mała, kocia panienka nie ma imienia

