Jesteśmy po biopsji Nocki.
Szpik pobrany i wysłany do Laboklinu na test PCR.
Teraz czekamy na wynik.
Niby się nie łudzę, staram się nastawić na wynik dodatni i to podejście we mnie przeważa. Ale gdzieś tam, głęboko, mam nadzieję, że jednak wyjdzie ujemny. I boję się, że mimo mojego większego nastawienia na ten dodatni wynik, ta mała nadzieja spowoduje, że przy wyniku dodatnim poczuję rozczarowanie.
A przecież wiem, że jeśli kot miał w sobie wirusa, to praktycznie nie ma szans pozbyć się go całkowicie...
Ech.
Co do aspektów technicznych - biopsja trwa dość krótko, około pół godziny, może nawet mniej.
Kot musi być całkiem uśpiony do zabiegu, żeby nawet nie drgnął, więc nie ma mowy o narkozie oszczędzającej nerki, bez ketaminy. Narkoza musi być absolutnie pełna.
Szpik pobierany jest z kości udowej, gdzieś tam, blisko miejsca pobrania, przechodzi nerw kulszowy. Dlatego kot nie może nawet drgnąć - bo jeden fałszywy ruch i można ten nerw uszkodzić.
Do zabiegu wygalany jest zgrabny prostokącik w górnej części uda.
Widocznej rany nie ma, jest jedynie dziurka po grubej igle, którą pobierany szpik. Tej "dziurki" nie trzeba szczególnie zabezpieczać, bo ranka sama się zasklepi, zanim kot dojdzie do siebie po narkozie.
Nocka dostała po biopsji dużą kroplówkę i środek na wybudzenie.
W domu nawet raz się nie zatoczyła, pierwsze co zrobiła, to poleciała do kuchni i zaczęła się wydzierać, żebym jej dała jeść. Żadnego plątania się nóg, problemów z koordynacją czy wskakiwaniem na kanapę. Ba! Nocka, jak wreszcie dałam jej troszeczkę jeść (około 5-6 godzin po zabiegu), wskoczyła sobie na swoje miejsce na szafie i tam spała. Jak tylko usłyszała, że coś robię w kuchni - natychmiast zeskoczyła.
Narkozę na Białobrzeskiej dają naprawdę doskonałą, człowiek nie musi latać za kotem i patrzeć, czy się nie obija o szafki, ściany, czy sobie nie robi krzywdy, próbując gdzieś wskoczyć.
Do kilku dni po zabiegu kot może odczuwać ból w miejscu, gdzie była robiona biopsja - w końcu jest to przebita kość i ma prawo pobolewać. Nocka dostałą tolfedynę w lecznicy i jedną dawkę do domu - jeśli będzie ją boleć, to dostanie zastrzyk.
A teraz o kosztach.
Koszt samego testu nie jest zabójczy. Test kosztuje dokładnie 99,51 zł. Jeśli porównać tę cenę z ceną testu ELISA (ok. 50-60 zł), który przy wyniku dodatnim trzeba zrobić przynajmniej 2 razy, i wziąć przy okazji po uwagę wiarygodność testu - to i tak test PCR wyjdzie taniej niż ELISA.
Niestety koszt testu to nie jedyny koszt, jaki trzeba ponieść - tu test ELISA jest górą, bo wystarczy kilka kropli krwi. Koszt biopsji (z wszelkimi lekami, włącznie z wybudzaczem) to około 140-150 zł (nie wiem tak co do złotówki, bo kwotę mam zsumowaną z ceną morfologii z biochemią, o którą prosiłam dodatkowo, ale jak odejmę cenę morfologii, to tak wychodzi). Czyli koszt całości to około 250 zł.
W sumie, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że kot, który miał testy pozytywne, a potem negatywne, powinien mieć test ELISA robiony raz na jakiś czas, żeby zobaczyć, czy wirus nie przeszedł znów do krwi i zsumujemy kwotę za wszystkie testy ELISA, które powinniśmy wykonać w ciągu życia kota białaczkowego, to jednak PCR wyjdzie taniej. No i PCR robi sie raz. Bo jego wynik mówi nam na pewno, że białaczka jest lub jej nie ma. Tyle, że tę kwotę trzeba wyłożyć jednorazowo i to jest ból
Ot i tak to wygląda, teraz czekamy na wyniki.