[quote="pisiokot"]Wróciłam ze schroniska przed chwilą. Weszłam na forum, żeby zdać relację i powaliła mnie wiadomość o Pusi. Nie chcę dokładać więcej smutku, do tego, który odczuwamy z powodu jej śmierci,
ale w schronisku jest na moje oko jeszcze z dziesiątka takich (albo prawie takich) chudziaczków... Wypatrywałam tych najchudszych, próbowałam je dostawiać do miski, zachęcać do jedzenia, ale nie chciały jeść tego, co było w miskach, więc poszłam po saszetki Whiskasa.
Whiskasa wcinały z apetytem, nawet te tadki-niejadki...
Najwięcej czasu spędziłam w drugim boksie, jest tam kilka ciężkich przypadków
jak on tam zostanie, to będzie to samo, co z Pusinką. Pojadł trochę Whiskasa, malutko...
I kot z pierwszego boksu, z boksu, w którym mieszka Anatol
dlaczego do tej pory nikomu nie rzucił się w oczy, dlaczego mnie nie rzucił się w oczy, zastanawiałam się jak to możliwe
Tak spragniony człowieka, ciepła, miłości

ufna, kochana kocia duszyczka

cudo, aniołek w czarnym futerku
Muszę pogadać z wetką, czy jest leczony, trzeba mu pomóc. Może CoolCaty będzie w sobotę (bo dr Kwiatkowskiej nie ma), obejrzy go, coś doradzi, a w poniedziałek pogadam chociaż telefonicznie z wetką.
No właśnie, jak to się stało, że nikt nie zauważył umierającej z głodu Pusi? Bo żeby była pełna jasność: PUSIA NIE UMARŁA NA ŻADNĄ STRASZNĄ NIEULECZALNĄ CHOROBĘ, TYLKO Z GŁODU. Wśród pracowników schroniska, w otoczeniu lekarzy...
Zanim doszłam do dramatycznego posta Pisiokot, najpierw przeczytałam tryiumfalne okrzyki nad ilością wyciągniętych ze schroniska kotów. I jakoś wrażenie sukcesu przybladło.
Czy Pusia i kotki, które są w podobnym stanie, pochowały się w jakieś zakamarki? Dziesiątka kotów nie zauważona ani przez lekarza ani przez obecnych często wolontariuszy?
Jeśli dodać do tego trójkę kotów - matkę i dwa maluchy - które umarły jednej nocy (bo przecież tłumaczenie Magimady, że z głodu należy traktować raczej jak ponury żart w złym guście), podejrzenie panleukopenii u wziętej ze schroniska koteczki, nagłą śmierć bardzo wielu maluchów w ostatnim czasie...
w łódzkim schronisku jest panleukopenia, a pierwszy raz dowiedziałam się o tym od łódzkich wolontariuszek jakiś miesiąc temu. Cudowne ozdrowienie? Pomyłka? A może jednak nie, skoro, jak powiedziała mi jedna z wolontariuszek, nic w tym dziwnego, bo panleuko jest w schronie co roku?
Niefrasobliwość?
Nie rozumiem.
W tym miejscu aż prosi się pytanie do mnie: dlaczego sama nie ruszyłaś tyłka i nie zrobiłaś czegoś dla tych kotów, które nie miały szczęścia trafić do zwruszających wątków?
Bardzo słuszne pytanie. Już odpowiadam. Gdy Magimada na gg poinformowała mnie, że jest panleukopenia, natychmiast porozumiałam się z trzema dziewczynami, aby ustalić jakiś plan działania: pomóc będącym tam kotom, ratować te, które mają jeszcze szansę, zorganizować środki na podniesienie odporności. Niestety, nie udało mi się zainteresować nikogo. Na drugi dzień pojechałam pogadać osobiście z czwartą dziewczyną.
Odpowiedź była jedna: nic nie zrobisz, nie ma na to szans, a poza tym w schronie panleuko jest co roku.
Przyznam, że nie uwierzyłam. Zadzwoniłam do pani doktor w schronisku zajmującej się kotami. I właściwie w tej rozmowie temat został zamknięty, bo okazało się, że:
1. w schronisku nie ma żadnej panleukopenii
2. pani doktor dysponuje wszystkimi środkami i lekarstwami niezbędnymi do skutecznego leczenia kotów i żadnej pomocy w tym zakresie nie potrzebuje (

),
3. ale gdyby była możliwość wykonania zdjęć rtg lub szczegółowych badań krwi, to pani doktor chętnie by skorzystała.
Natychmiast zaoferowałam się, że to bez problemu da się zrobić. Zostawiłam swoje nazwisko, numer telefonu i poprosiłam o kontakt natychmiast, gdy podobna potrzeba się pojawi.
Po miesiącu Z GŁODU umarła Pusia. I dopiero jej śmierci trzeba było, żeby "znalazły" się inne podobnie dramatyczne przypadki. Może te kotki nagle przestały się chować gdzieś głeboko? Może postanowiły się ujawnić?
To, że wet schroniskowy nie chce się przyznać do problemu, to akurat w naszym kraju jest zjawisko "normalne" - bo statystyki.
Tym kotom bardziej od wylewanych łez, współczucia i bólu serca potrzeba dobrej opieki, w tym również medycznej. Antybiotyków, środków podnoszących odporność. Przyznam, że z podziwem i zazdrością śledzę pracę CoToMa z Panią Alą i dziewczyn na Śląsku. W ich wątkach może mniej jest ikonek anielskich i królewskich, ale za to wiele czysto technicznych wpisów na temat akcji szczepień, podawania środków podnoszących odporność.
Ale oczywiście przyłaczam się do chóru: dziewczyny,jesteście
