Jestem załamana
Myślałam,że po operacji już będzie dobrze, Whiti zaczął mruczeć skakał z radości, dużo spał
I dziś w nocy gorączka 41 C , drgawki, pognałam do weta
dostał serię zastrzyków i jutro kolejne, śpi
usłyszałam,że on musi mieć chorobę genetyczną jakąś i to w ogóle cud ,że on jeszcze żyje, że to tylko dzięki opiece.
I zmiana miejsca pobytu i opiekuna to dla niego pewna śmierć
Whiti ma herpheswirusa wrodzonego i podobno powinien nie żyć
Pamiętam jak miał 2 tygodnie jak je znalazłam , jego sznse na przeżycie według lekarza były 10% , a ja patrzyłąm na Wet jak na głupią i myślałąm "co ona gada" nie widziałam tego w jakim stanie kotek jest , karmiłam go stzrykawką nie chciał pić
ciągle chudł
nie chciał sie wypróżniać , aż nagle przełom moja kicia Plamka ruszyła na pomoc matkowała małym wraz z Fredzią ,
ja je karmiłam wraz z siostrą a ona je myła
potem długie leczenie
krople ,żele do oczu itp
ja nadal optymistycznie nie wiedziałam ,
a może po prostu nie chciałam widzieć jak sytuacja wygląda obiektywnie
kotki rosły , ale mają dwa miesiące ważą po1 kg
Wet powiedziała mi dziś ,że szanse są małe ...
ja nie chcę sie poddawać , chcę walczyć o jego zdrowie i życie
ale nie mam już sił ani zdrowia ,
musi tu zostać aby przeżyć,ale ja mam coraz gorsze duszności
nik nie wie (tzn moi rodzice) ,zę mam go w domu , bo to byłby koniec ale ile można go ukrywać, i biegać przy nim ,zeby nie miauknął?
Nie mam siły ,ale nie przyszło by mi do głowy żeby go uśpić, przecież to zdrowy kot , który dostał życie i ma prawo żyć ,ale co to za życie
poddać siei dać mu odejść w spokoju???to chyba nei godzi sie tak zrobić, ale z drugiej strony czemu ma cierpieć
