A teraz trochę o MKK. Bo to są naprawdę niezwykłe koty.
Morsik jest upierdliwym wręcz przytulaką, zawołany (po imieniu) biegnie aż się za nim kurzy, wskakuje na ręce, obejmuje łapkami wokół szyi, całuje w nos, podgryza ucho. I mruczy, mruczy, mruczy. Kiedy przechodzę obok niego, zaczepia mnie łapkami, żeby dotknąć, pogłaskać. Wystarczy spojrzeć na niego, zagadać - a już włącza traktor. Jest niedobrym pacjentem, bo mruczy i nie można go porządnie osłuchać

Cierpliwie znosił mierzenie temperatury, dawanie zastrzyków, kroplówki dożylne - i zawsze mruczał.
Liściasta to bardzo wesoła panienka. Też reaguje na swoje imię, też włącza traktor co chwila. Ma napady miłości, nie tak często jak Morsik (bo on ma non-stop

), za to baaaardzo intensywne. W takich chwilach należy wszystko rzucić, nawet sen - tzn. obudzić się i miziać, drapać, przytulać
Foczka ma inny charakter. Długo nie chciała nas polubić, do tej pory zdarza się jej w pierwszej chwili na nas fuknąć. A zaraz potem zaczyna mruczeć

Wzięta na ręce przytula się chyba najmilej, całym ciałkiem. Nadstawia bródkę do drapania, przymyka miłośnie oczka. Dziś w lecznicy mruczała przy pobieraniu krwi - cały czas, nie przerwało tego mruczenia ukłucie ani pompowanie krwi (bo nie chciała lecieć). Foczka jest kochana.