Od porannego zastrzyku Belcia leżała sobie spokojnie, tradycyjnie juz mrucząc na mój widok.
Koło 18:30, wróciliśmy z TŻ z zakupów, i zauważyliśmy, że jedna przednia łapka jest tak opuchnięta, że przypomina raczej łape niedźwiedzia, a nie kota... Szybka konsultacja z lecznicą i pędzimy na Białobrzeską.
Na miejscu zrobili jej rtg płuc - bo tam padło pierwsze podejrzenie. Póki co, nic konkretnego nie wyszło, jest podejrzenie że węzeł chłonny jest tak powiększony, że zaczął uciskać i powstał zakrzep. Czy tak sie stało i dlaczego - dowiemy się jutro. Póki co dostała coś na zapalenie, standard przeciwbólowy i coś moczopędnego. Plus zalecenie, by dziś pochodziła juz sobie bez kaftanika. Zastrzyki poszły dziś nadzwyczaj spokojnie, wyrwała z siebie strzykawkę tylko jeden raz
Niestety... w drodze powrotnej w kontenerku, zaczeły działać leki moczopędne... Po chwili, oprócz moczu pojawiła się też kupka, a w kicie wstąpił istny szatan. Dość powiedzieć, ze spora cześć zawartości transporterka wylądowała hmm... na mnie
W domu, po doczyszczeniu, szatan ani myślał sie uspokoić, do tego doszedł do wniosku że niegłupim pomysłem było by wygryzienie sobie szwów! Jako że kaftanik poszedł na dziś w odstawkę, do gry wszedł kołnierz. TŻ zaczał jej zakładać kołnierz samodzielnie, co niby nie jest zbyt niebezpiecznie (tym bardziej ze niejednego kota już wychował). Ale Belcia nie sprzedaje tak tanio skóry... Na odgłosy w pokoju wbiegłam, by ujrzeć Belcią z rządzą mordu w oczach, i TŻta z rekami w gustownym, czerwonym odcieniu.
Ma charakter, ta nasza Belcia
P.S.
Jana za poranną wizytę zapłaciłam, ale za wieczorną już nie, chyba czas wystawić coś na bazarku...