Z trzech dni zrobił sie tydzień. Zasiedzieliśmy się na tych Mazurach.
Ale było cudnie. Cisza, spokój... nooo, nie tak do końca...

Ale sam fakt, że nie trzeba było się zrywać, ganiać, oporządzać... Tylko jeden kot i trzy psy - w tym dwie, nie moje, jamniczki długowłose.
Podróż z Orzechem w nosiłce to doznania głównie dźwiękowe. Orzech przez pierwszą godzinę w samochodzie drze japę niemiłosiernie i w różnych tonacjach. Potem się męczy i tylko dyszy.
U Cioci Basi przez dwa pierwsze dni w ogóle nie opuszczał naszej sypialni. Potem nie chciał już siedzieć sam i schodzi do nas do `Kominkowego` na dół. Wychodził nawet na taras - ostrożnie omijając jamniczki. Polował na ćmy, muchy i inne latające tałatajstwo.
Na wyjeździe okazało sie, że Orzech jest kotem niemożliwie wręcz przytulaśnym i gadatliwym. Spał ze mną, mocno przytulony do mojego brzucha, co przy dość upalnych nocach było nieco uciążliwe. wystarczyło zagadać do niego - już odpowiadał i przybiegał się przytulać.
Nauczył się też jeść nerkowe suche, choć w pierwszych dniach mokre musiałam mu podawać strzykawką, żeby się nie zatkał.
Ogólnie jesteśmy bardzo zadowoleni. Orzech jest kotem, który mimo drobnych uciążliwości w trakcie samej podróży, nadaje się na wyjazdy.
Zdjęcia później, bo TZ nie zgrał jeszcze z aparatata.