Jak na razie to mi się podoba. Jeżdzę tam jak zwykly klient, a nie jak dotąd do stajni, z licznymi powiązaniami towarzysko-zawodowymi, płacę za jazdę (to akurat minus braku powiązań towarzyskich), czyszczę konia, ubieram i idę pojeździć. Żadnych plot, intryg, jednym słowem w życiu stajni uczestniczę w sposób znikomy

.
Na pierwszej jeździe oddech mi się skończył tak w 15 minucie, więc bardzo radykalnie ograniczyłam palenie, na drugiej było lepiej, ale koń mnie zdeptał, a ja po jeździe zasłabłam w boksie ze zmęczenia, a wczoraj już i oddech i zmęczenie w normie, fakt, że i upał zelżał.
Ogólnie konie niepoobcierane, grubiutkie, mają codziennie pastwiska, to w stajnie w Warszawie, z braku pastwisk jest luksusem, nie jest źle.
Do tego jeden z instruktorów prowadząc jazdy przemawia po francusku, mamrocząc pod nosem: tres bien, tres bien, umarłam ze śmiechu jak to usłyszałam.
Prawdziwi mężczyźni nie jedzą miodu, oni żują pszczoły.