Olivia pisze:[Oprócz ogromej i wspaniałej pracy, jaką wykonuje ta fundacja, coraz głośniej słychać o nieżyciowych zasadach, często krzywdzących osoby, które chcą wziąć kota- np. człowieka dyskwalifikuje jako opiekuna posiadanie dzieci
wiem, pewnie zaraz wszyscy na mnie nakrzyczą w obronie fundacji, ale ja, jako mama bym kota od nich nie dostała- i uważam to za bardzo niesprawiedliwe"
Poważnie?

"posiadacz" dzeci nie może adopotować kota?
Moje zdanie zupełnie z boku patrząc na sprawe (jako nie znajacą dokładnie szczegółów a opierając się na tym co przeczytałam) i starając się bez emocji to robić. wygląda nastepująco.
Skoro kot "porwany" został po wizycie u veta to musiano o niego dbać (tak myślę).
Może ów Pan widząc z jaką mniej więcej miał do czynienia osobą (przekraczającą "normalne" granice lubienie kota, a to chyba trudno w takich warukach ukryć) po prostu obawiał się może jego zdaniem mogących mieć miejsce za częstych powiedzmy odwiedzin czy ingerencji w sposób postepowania z kotem. (w końcu to już było zwierze pod jego wyłączną opieką). Tak sobie w każdym razie myślę również.
Nie uważam za właściwe, porywanie kota przez Panią Annę. Czy nie można było jednak od weterynarza uzyskać jednak potrzebnych informacji?
Oczywiście, gdyby kot rzeczywiście był w stanie opłakanym (o wiele gorszym niż wówczas gdy go oddawano) mogła kobieta "dostać szału" co jednak nie za bardzo poważnie i profesjonalnie wygląda.
A Canis powinny chyba reprezetować jednak osoby o "profesjonalnym" podejściu do sprawy. Emocje nie powinny w żadnym wypadku brać góry.
Czy nie może być tak, że pewne osoby "nie nadają się" do wyadoptowywania kotów ? Może. Nikt nie bada ich pod względem psychologicznych uwarunkowań. Nie umniejszając wielkiej do kotów przez te osoby miłości. Tak myślę.
A tak przy okazji, szkoda, że dzieci w domach dziecka nie mają takich umów adopcyjnych jak koty. Wniosek jest tylko jeden i wiadomy.
Z kotami osoby owe pracują z serca a z dziećmi ...

państwowo( przepisy takie wystarczają) najmniejsza linia oporu. Wizyta po odebraniu dziecka jest tylko jedna w nowym domu. I to bardzo krótka i ... oficjalna.Wszystko dobrze? no to dobrze. I nikt więcej i nigdy więcej nie zainteresuje się losem dziecka ( to czy dziecko jest leczone czy nie, nawet gdy tego wymaga nikogo nie interesuje. W każdym razie wystarczają im słowa opiekuna, że jest leczone. Nikt tego nie sprawdza.
A zdaża się niestety, że nie tylko z wielkiej potrzeby serca ludzie to robią...

niestety...
Ogólnie więc adoptowane koty mają w naszym państwie lepszą "umowę adopcyjną" niż adoptowane dzieci. Ale to tak, na marginesie, choć smtne.
(z korzyścią dla kotów jednak

).