Fotki załadowane, więc zaczynamy.
Drogę na Mazury Zenek zniósł bez problemu ale to u niego norma. Nie je, nie pije, nie sika i tylko śpi. Święty spokój. Rozprostowywaliśmy kości na parkingach (ale grubas):
Po odebraniu łódki w Pieknej Górze zrobiłam Zenkowi rezydencję na rufie (wyrzuciliśmy jeden z materacy do samochodu). W rezydencji była kryta kuweta, transporter, miski i sporo innych rupieci. Spodobało mu się.
Jak widać na fotkach korzystał z kuwety bez problemu choć w pierwszy dzień załatwił się dopiero w nocy. Zupełnie nie jadł. Aby mu podać tabletki karmiłam go na siłę kulkami z kociej konserwy. Potem się rozkręcił i jadł sam ale bardzo mało - mniej niż połowę standardowej dziennej porcji w domu. Dzień spędzał w środku łódki. Bał się wychodzić na pokład. Spał w transporterze lub obok niego jak płynęliśmy na żaglach. Zwiewał z tyłu łodzi gdy tylko uruchamiany był silnik (potem i to mu przeszło). Pierwszego kupala zaliczył na spacerze na łące ale potem i w łódce się odważył. Jak było gorąco to rozkładał się pod stolikiem, bo tam podłoga była zawsze chłodna.
Ja jako wredna pani bez serca wynosiłam go też na pokład. Pękał początkowo bardzo i miał minę pytającą: "k.... gdzie ja jestem?" Jak chlupała woda to wolał uciekać ale z czasem wyluzował choć podczas płyniecia nigdy sam nie wyszedł z kajuty.
Za to jak dobijaliśmy do portu to bardzo chciał zwiewać. Raz nawet mu się udało ale byłam blisko i złapałam gnoja. W porcie nie mial zupełnie kłopotu z wyjściem na pokład. Zabierałam go codziennie na długie spacery i był chyba zachwycony.
Gdybyśmy mieli jeszcze raz kiedyś pływac to bym brała Zenka bez wahania ale raczej nie polecam takiego odpoczynku z kotem bardzo aktywnym lub płochliwym. Zenek zniósł to naprawdę dzielnie i gdzie sie nie pojawił tam budzil ogólny zachwyt. Masakra. Powinnam chyba sprzedawać bilety na fotografowanie się z nim.
I chodziliśmy też łapać ryby ale Zenek nie był zainteresowany i wolał trzymac się z dala od wody (na tej fotce wyglada jak doklejony):
Po łódce postanowlismy zahaczyc o okolice Elbląga gdzie moi znajomi maja domek w lesie (są leśnikami). Po drodze zwiedziliśmy kwaterę Hitlera. Jestem niemal pewna, że najbardziej zachwyconym turystą był ... Zenek. Był tak podkręcony bunkrami, że trudno było za nim nadążyć. Gdyby mógł to by wlazł do każdej dziury i chyba został w tym miejscu na zawsze. Musiałam go na siłę wynosić z bunkrów i bluzgał niesamowicie. Do tego był bardzo popularny a to jest meczące. Latały za nami dzieciaki krzycząc "mamo Garfield".
Dojechaliśmy do "lasu" i tu mieliśmy psie i kocie towarzystwo. Bura kotka i grubaśny jamnior pałają do siebie wielka odwzajemniona miłością. Kotkę trudno głaskać, bo ciągle jest obrzydliwie wyśliniona.
Mają jeszcze jedną kocia towarzyszkę ale ona się nie integruje z reszta zwierzaków (lekko neurotyczna). Zenek początkowo walił psa po nosie, bo ten mu pchał nos pod ogon przy każdej okazji. Z czasem zapanował spokój:
I to tyle fotograficznej opowieści. Oj zapomniałam. Jeszcze jedna fotka. Zenek prawie przyprawil mnie o zawał, bo wlazł gdzieś pod kominek ale się okazało, że nigdzie dalej wejść się nie da i się z trudem wygramolił cały w pajęczynach. Wygladało to tak (widać jedno ucho):
