» Śro lip 25, 2007 4:40
Pośród zdrajców
Willa doktora prześwitywała bielą ścian spomiędzy ciemnej zieleni otaczających ją drzew.
Po kilku dniach życia na ulicy nie miałem najmniejszej trudności z przeciśnięciem się przez pręty kutej bramy.
- Wolę górą – oświadczył Dexter tonem nie pozostawiającym wątpliwości, że jest to małe widzimisię, a nie konieczność. Wspiął się na murek i zeskoczył po drugiej stronie.
Zaś pies znalazł się w ogrodzie sobie tylko znanym sposobem.
- Podobno mieszka tu jakaś….- mruknęła Alex i szybciutko uporządkowała futro.
„Jakaś” , cicho podzwaniając dzwoneczkiem na błękitnej obróżce widać wypatrzyła nas z okna, bo krokiem baletnicy zmierzała w naszą stronę.
- Ach, witaj Philo – pozdrowiła mnie skinieniem głowy i lekceważąc Smarkacza i Dextera skierowała się wprost na Alex.
Zielone oczy naszej towarzyszki zapłonęły jak dwa ogniki. Odwróciła się bokiem i zjeżyła sierść.
- Hello, kitty – rzuciła niedbale Syjamka.
- To jest Alex – powiedział Smarkacz na wszelki wypadek stając pomiędzy dwoma syczącymi z wściekłości kotkami.
- Panna Alex – wycedziła Alex przez zęby.
Syjamka zmrużyła oczy i uśmiechnęła się słodko.
- Ach tak, zapamiętam, zapamiętam…
Pazur Alex niepokojąco skrobnął o płytki alejki.
- Z wiekiem się zapomina – syknęła – dlatego chętnie gdzieś ci to zanotuję…
Daje głową, ze gdyby teraz ktoś popatrzył na mnie i na Smarkacza zobaczyłby, że mieliśmy dokładnie taki sam wyraz pyszczka.
Uwielbiałem patrzeć na wściekłą Alex - z innych powodów niż Smarkacz…widząc, jak przeistacza się tygrysicę wyobrażałem sobie, że jest moją córką, zaradną, inteligentną – a przede wszystkim – piękną.
Ach, takiej córce… takiej córce bez mrugnięcia okiem pozostawiłbym cały swój majątek, przekazałbym jej wszystko, co umiem…
Jak dalekie echo powróciło wspomnienie pewnej wiosny, żółte oczy nieznajomej, burej kotki,
szelest siana w stodole – słowem wszystko to, co może ze sobą przynieść wakacyjna przygoda.
Dom tamtego lata – stara leśniczówka pełen był tłustych myszy, w nocy skrzypiały drewniane schody , rankiem okiennice wpuszczały do pokoju pierwsze nieśmiałe promienie słońca. Trącałem wówczas rękę Dziadka a gdy budził się ze snu wyskakiwałem prosto do ogródka, gdzie bura kotka wychodziła prosto z obory, z kropelką mleka na aksamitnych wąsikach.
Westchnąłem. Co prócz cząstki swego serca pozostawiłem w leśniczówce wyjeżdżając do miasta …?
- Proszę za mną – powiedziała Daisy kierując się w stronę domu.
Obejrzałem się na moich towarzyszy.
- Poczekamy – powiedział Smarkacz .
Wszedłem na schody – te same, po których nie tak dawno temu biegłem bez tchu - teraz zaś powoli i dostojnie.
Piękna Syjamka uprzejmie przepuściła mnie w drzwiach do gabinetu.
Doktor siedział w fotelu wyciągnąwszy przed siebie swoje długie nogi. Na poręczy fotela stała malutka szklaneczka czerwonego wina, a gazeta wysunęła się z ręki śpiącego
Zamruczałem i wyskoczyłem doktorowi na kolana.
Otworzył oczy , zamrugał i parę razy uszczypnął się w ramię.
- Philo ? – wyjąkał . – Philo !
Przycisnął mnie do siebie tak mocno, że aż zaparło mi dech.
- A to się Karol ucieszy !
Z trudem wyrwałem się z jego objęć i zeskoczyłem na podłogę.
- No proszę, proszę…pan Philo we własnej osobie …- doktor kręcił głową z niedowierzaniem. – Karol jak cię zobaczy….
Urwał i łobuzersko mrugnął w moją stronę.
- Gdyby Karol nie był już szalony, to powiedziałbym, że oszaleje ze szczęścia…
Szalony ! Na moment pociemniało mi w oczach. A więc stało się - zrobili z Dziadka wariata i ubezwłasnowolnienie jest na pewno kwestią kilku dni…A więc to tak ! Poczciwy doktor Zygmunt spiskował razem z ciotkami !!!
Najgorsze zaś było to, że istniało logiczne uzasadnienie tego spisku – Doktor Zygmunt, jako lekarz mógł bez obawy wyrazić opinię o zdrowiu psychicznym Dziadka ! a na to tylko czekały jak sepy zdradzieckie ciotki !
- Tak, tak – pokiwał głową doktor. – Zazdroszczę Karolowi…to najlepszy rodzaj szaleństwa…
Ale je już nie słyszałem tych słów – wycofawszy się tyłem w stronę korytarza pomknąłem jak strzała do swoich towarzyszy, ścigany rozpaczliwym krzykiem doktora.
„O, nie” pomyślałem. „ Nie dam się pojmać i ubezwłasnowolnić…”
Z okrzykiem „zdrada !” wybiegłem przed dom i najszybciej jak się dało wybiegliśmy z ogrodu.
Zatrzymałem się dopiero na skraju parku gdzie z trudem łapiąc oddech odkryłem przed przyjaciółmi szczegóły najohydniejszego w historii świata spisku, rzecz jasna poza zamordowaniem Juliusza Cezara.
- Tfu ! – Alex splunęła z obrzydzeniem.
- Homo homini lupus est – rzucił Dexter i wzniósł oczy do góry.
Za bramą zawarczał silnik samochodu. Smarkacz rzucił się w krzaki pociągając za sobą Alex.
Moje serce biło tak głośno, że byłem prawie pewien, że każdy, kto tylko znajduje się w pobliżu musi słyszeć jego łomot.
Samochód doktora minął nasza kryjówkę i skręcił w uliczkę prowadzącą na deptak.
- Biegiem ! – zwołałem i wszyscy pobiegliśmy poboczem drogi.
Było tak, jak się tego domyślałem.
Samochód zatrzymał się przed domem Ciotek, a z otwartego okna pokoju, który od wieków nazywały „salonem” dochodziły podniesione glosy.
- Nie chcę cię martwić – powiedział Tetryk brzydko krzywiąc pysk – ale chyba twoje dni są policzone.
- Trudno – odparłem . – Ale zanim nadejdzie najgorsze, muszę ostrzec Dziadka.
Tymczasem doktor i ciotki zawzięcie kłócili się o spadek i naradzali się, jak się mnie pozbyć.
- Nie ma czasu! – grzmiał doktor. – On jest w szoku !
- Ogłoszenie i nagroda ! – sapała Grubsza ciotka.
- Zaangażować dzieciarnię ! – doradzała Chudsza.
Ścierpła mi skóra na grzbiecie. Oczyma wyobrazni zobaczyłem hordy małych barbarzyńców polujących na moją szlachetna osobę….ciotki czyhające z konwaliowym mydłem i….
Nie ważne było jednak dla mnie, czy jak i kiedy zakończę życie…najważniejszy był Dziadek, otoczony pazerną rodziną i fałszywymi przyjaciółmi…nieświadomy, że właśnie uczyniono z niego szaleńca…jeszcze wolny, albo już zamknięty w jakimś strasznym miejscu.
Z domu długimi krokami wybiegł doktor Zygmunt.
- Ogłoszenia będą za pół godziny ! – zawołał nie oglądając się i odjechał z piskiem opon.
- Hi , hi, hi – nie wiadomo dlaczego zachichotała Alex, a kiedy Smarkacz spojrzał na nią pytająco szepnęła mu do ucha coś, po czym uśmiechnął się szeroko.
Cóż, pomyślałem. Takie widać są prawa młodości…która bawi się i cieszy, podczas, gdy starość odchodzi w zapomnienie…
- Życie to Rotary Club – westchnąłem – Jedni przychodzą, drudzy odchodzą…

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!