Oleś odszedł dokładnie 3 miesiące od dnia, w którym Go po raz pierwszy zobaczyłam. 24 kwietnia koleżanka przyniosła do pracy kota zawiniętego w polar, a moim oczom ukazała się mała główka i zdziwione oczy...
Wtedy Go pokochałam. Tamtego dnia.
Dwa dni potem zamieszkał u mnie.
Nie sądziłam, że w tak ktrótkim czasie mozna się tak zaangażować...przyzwyczaić...Że tak będzie brak...
Wiem, że uczestniczę teraz w typowym procesie żałoby. Czasem widzę czarny cień, wiem, że to nie On, ale idę i sprawdzam.. Budzę się w nocy i patrzę czy śpi na fotelu, wstaję rano i szukam czy nie leży w przedpokoju..
Bono nie schodzi mi z kolan, dawno tak nie miał.
Juz nie szuka Małego-we wtorek obwąchwiał Jego miejsca. Teraz tylko klei się do nas.
Widzę, jak ciężko jest babci-w końcu to ona Mu towarzyszyła w tej drodze. Powiedziała, że nigdy więcej żadnych kotów mam nie przynosić.
Nie przyniosę.
Ze względu na nią i na Bonka.
Dr Ewa powiedziała, że przez co najmniej 2 lata żadnych nowych kotów w domu ma nie być, żadnych stresów, wizyt u lekarza, których Bono panicznie się boi. Zbyt duży stres może uaktywnić wirusa-o ile grubcio się zaraził. Ma mieć cieplarniane warunki, ciepełko i miłość.
Będzie miał.
Ja też się przyzywczaję, że futerko, które głaszczę nie jest Olutkowe, że ciałko jest grubsze, inne.
Na razie każdy dotyk budzi skojarzenia-Oleś miał drobniejsze, delikatniejsze, bardziej drżące..
Wiem, że to minie..
I minie żal, że to tak... W końcu ludzie też umierają sami..Gdyby był na dworze też odszedłby sam..
Ale był u mnie...I mogłam..
Znalazłam w pracy Jego zdjęcie z czasów, gdy było dobrze...
Uwielbiał tę parasolkę..
