» Wto lip 17, 2007 11:05
Wilki morskie
Stało się dokładnie tak, jak przypuszczałem, choć ukryty w krzakach mogłem tylko domniemać, jak do tego doszło..
Najprawdopodobniej Grubsza z ciotek rozdusiła kulkę całym ciężarem swojego ciała i w ten sposób oznaczyła nam drogę.
A jako, że zwykle chodziły gęsiego, Chudsza stanęła dokładnie w to samo miejsce.
Droga była więc oznaczona !
Rezygnując z obiadu przesiedzieliśmy w krzakach do popołudnia, a gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi ciotki opuściły willę Dziadka i udały się w stronę swego domu.
A my, jak trzy prawie niewidzialne cienie potruchtaliśmy za nimi.
Wszystko składało się w całość tak prostą jak dziecinna łamigłówka.
Przekonaliśmy się niebawem, że ciotki zamieszkiwały stary, ponury dom tuż przy deptaku. Dom był piętrowy, miał kamienne balustrady, a dookoła rosły wysokie, posępne tuje. Zaś naftaliną pachniało już przy bramce.
Dexter wykrzywił pysk i siarczyście splunął w trawę.
Ciotki znikły wewnątrz domu a my pozostaliśmy na zewnątrz.
Nagle smarkacz podniósł do góry głowę i niespokojnie wciągnął powietrze. Poruszył wąsami i cicho chrząknął na znak, że chciałby coś powiedzieć.
- No, gadaj, co masz gadać – rzucił Dexter.
Smarkacz jeszcze raz poruszył nosem i spojrzał w górę. Czubki drzew poruszały się na wietrze, a wiatr z każdą chwila przybierał na sile.
- Sztorm – miauknął Smarkacz, a my z Dexterem bardzo zgrabnie udaliśmy, że doskonale wiemy, o co chodzi.
- Jeśli chcemy załapać się na kolację, to trzeba się spieszyć.
Na plażę wpadliśmy w podmuchach wiatru, bezlitośnie siekącego drobinami piasku. Kutry wyciągnięte na brzeg leżały jak martwe ryby, a ponad nimi, walcząc z wiatrem unosiły się w powietrzu wstrętnie wrzeszczące ptaszyska. Brodaty marynarz uśmiechnął si8ę ciepło na nasz widok.
Ruchem ręki zaprosił nas na pokład i otworzył drzwi sterówki.
- Czeka nas dzisiaj ciężka noc – powiedział. – siedem w skali Beauforta.
Co prawda ani ja ani Dexter nie wiedzieliśmy , o czym mówi, ale na wszelki wypadek zrobiliśmy mądre miny.
Zaś Smarkacz wyjaśnił nam po cichu, że w czasie sztormu morze jest bardzo niebezpieczne i że rybacy często zostają aby pilnować swoich kutrów.
- Kolacja z noclegiem – zahuczał brodaty rybak i na rozłożonej na pokładzie gazecie postawił plastikowy talerz pełen srebrnych, pachnących wodą rybek.
Nabił fajkę i zapalił lampę. Sterówkę wypełniło ciepłe światło. Na zewnątrz morze szumiało coraz głośniej i od czasu do czasu jakaś śmielsza fala wyrywała się na plażę i uderzała w burtę kutra.
Podniosłem głowę znad talerza i pomyślałem o pomoście, na którym spotkałem wczoraj starą kotkę.
Podbiegłem do drzwi i skrobnąłem w nie pazurami.
Rybak wstał i otworzył je, a ja jednym susem wyskoczyłem na plażę.
- Ej ty – zawołał brodacz.- dokąd to ?
Ale ja już biegłem w stronę pomostu. Moje łapy grzęzły w mokrym piasku, a krople wody wsiąkały w moje wspaniałe futro
Na szczęście pomost był pusty.
Dola pewności obwąchałem deski, ale nie wyczułem nawet śladu zapachu mojej znajomej. .Zawróciłem ku plamie pomarańczowego światła.
Brodaty rybak stał w otwartych drzwiach i z niedowierzaniem kręcił głową.
- Właz i żadnych wycieczek – powiedział. – nie było jej tu dzisiaj, jeśli chodziło ci o te starsza panią.
Otarłem się pyskiem o jego nogi a rybak znowu się lekko zdziwił.
Dexter i Smarkacz już zdążyli umyć się po kolacji i najwyrazniej postanowili pozostać na noc, bo Dexter zaanektował skrzynkę wyścieloną starym swetrem, a smarkacz niepostrzeżenie wcisnął się tuz obok.
- A ja sobie trochę posiedzę – mruknąłem i wyskoczyłem na drewniany stołek.
- Załoga w komplecie jak widzę – odezwał się ktoś od drzwi i do środka wszedł jakiś zgarbiony stary człowiek w żółtym sztormiaku ociekającym wodą.
- Ojciec ! – wykrzyknął brodaty rybak i zamknął starego w silnych ramionach.
- Wypuścili mnie dzisiaj – powiedział gość,- i matka powiedziała, że zostałeś pilnować kutra. No to wykradłem się z domu i jestem. A tu – wyjął coś z kieszeni – mam coś, co umili nam tą noc.
To „coś ” okazało się niedużą butelką rumu, który brodacz zaraz dolał do kubków z herbatą.
Zapachniało na całe pomieszczenie tak silnie, że aż kichnąłem.
- Piękne kocisko – powiedział stary i podrapał mnie za uchem.
Z paczki dobiegło znaczące chrząknięcie Tetryka, który podniósł łeb i rzucił gościowi przyjazne spojrzenie.
- No i ten tez niczego sobie – dodał ojciec brodacza, a Dexter spokojnie zapadł w sen.
Brodacz pociągnął parę łyków z kubka i wyjął z małej skrzynki nieduże pudełko.
Błyskawicznie rozpoznałem w nim szachy.
- No to partyjkę – zaproponował i razem z ojcem usiedli po dwu stronach malutkiego, drewnianego stolika.
Wiatr na zewnątrz wzmagał się. Mruczenie Smarkacza, pochrapywanie Dextera i skrzypienie kutra zlały się w usypiającą muzykę – ale mi nie chciało się spać.
Oto miałem namiastkę domowego wieczoru, pełen brzuch i przyjaciół w zasięgu ręki.
Brodacz i jego ojciec wpatrywali się w szachownicę od czasu do czasu wydając nieartykułowane pomruki.
Spojrzałem na stolik. Błyskawicznie oceniłem sytuację i nim ktokolwiek się zorientował wysunąłem łapę i przesunąłem królową o jedno pole.
- Do diabła – szepnął zdumiony brodacz. – Ten kocur...
Zrobiłem najniewinniejszą w świecie minę i zająłem się myciem pyska.
Ale brodacz dalej wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczyma.
- Posłuchaj no kocie....- zaczął. – Albo zwariowałem, albo...
Fala z hukiem uderzyła o burtę kutra.
Brodacz i stary jednocześnie zerwali się na nogi i wybiegli w mrok krzycząc coś o cumach, i za chwilę kuter zakołysał się niebezpiecznie.
Kołysanie trwało dobrą chwilę po czym brodacz odpalił silnik.
- Wychodzimy w morze – powiedział. – Tak będzie bezpieczniej.
Fale ciskały kutrem jak dziecinną zabawką. Na początek spadłem ze stołka i potoczyłem się po podłodze jak piłka, zakręciło mi się w głowie i żołądek podjechał mi do gardła wraz ze wszystkimi pysznymi rybkami, które zjadłem na kolację...
Dexter uniósł łeb ze skrzynki mieląc w zębach jakieś naprawdę brzydkie słowa i tylko Smarkacz wydawał się być najspokojniejszy w świecie.
- Oto najprawdziwszy sztorm– powiedział wczepiając się pazurami w sweter.
Stary pochylił się nad nade mną i podniósł mnie z podłogi tak delikatnie, jakbym był małym kocięciem.
- W szpitalu na mojej sali – powiedział – był jeden starszy pan. Profesor. Opowiadał nam o swoim rudym kocie, który uratował mu życie...Dałbym głowę, że....choć podobno jego kot odszedł. Podobno nie wytrzymało serce.
Wydałem z siebie głośny miauk.
Stary przytulił mnie do swetra pachnącego solą i tytoniem, a moje serce zaczęło bić głośno i radośnie. Tym starszym profesorem na pewno był mój Dziadek ! Tylko...jak mogłem powiedzieć to człowiekowi, który nie rozumiał kociej mowy ?
Tymczasem wiatr powoli ucichał. Fale dalej kołysały kutrem, ale ich szum był już bardziej melodyjny.
Brodacz pozbierał z podłogi szachy i jeszcze raz rzucił mi badawcze spojrzenie
Bez słowa sprzątnął bałagan , jakiego narobił Dexter i włożył mnie do paczki, pomiędzy towarzyszy.
W pomieszczeniu zapachniało rumem i tytoniem..
Zasypiając pomyślałem, że nazajutrz wstanie nowy dzień, w którym być może natrafię na kolejny ślad , i każda minuta nocy zbliżała mnie do Dziadka.
- Śpijcie spokojnie, wilki morskie – powiedział brodacz
I zasnąłem. Rano, gdy spojrzałem w okrągłe okienko zobaczyłem bezmiar stalowoniebieskiej wody tu i ówdzie przystrojonej białymi grzywami.
Byłem na morzu. Na pokładzie krzątali się brodacz i jego ojciec, a ja, kanapowy kot filozof, czworonożny mistrz szachów siedziałem w sterówce myjąc sierść słoną od morskiej wody.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!