W schronisku zrobiło się ostatnio kolorowo. Jestem raczej przyzwyczajona, że kociarnia to wszystkie odcienie burego, czarnego i biel, a tu taka paleta kolorów:
Lisek (Rudy) nr 77
Lisek - historia, jakich wiele. Miał dom, w nieznanych okolicznościach go stracił, ktoś mu - bezdomnemu - pomagał, dokarmiał, w końcu uznał, że opieka go przerasta i oddał do schroniska. Byłam w schronisku tuż po jego przybyciu, kilkanaście dni temu i wczoraj. Przez te kilka dni jest o jedną trzecią kota mniej, ufny miziak jest przygaszony i smutny, piękne, aksamitne futerko zmatowiało. "Czy on jest chory? Co mu jest ?" zapytała para, która przeczytała o nim na stronie schroniska i przyszła go zobaczyć przed ewentualną adopcją. Chwilkę szukałam słów na gładką odpowiedź, której w końcu udzieliłam, zamiast powiedzieć po prostu: "Ma pęknięte serce. Umiera na samotność i z tęsknoty". Ten kot gaśnie w oczach, z dnia na dzień, wręcz z godziny na godzinę... Zrobiłam mu opis na stronie schroniska, Gosia_bs i Mokkunia powstawiały jego ogłoszenia gdzie się da. Przez tydzień była cisza. Wczoraj zgłosił się do mnie domek, który mówi, że go bardzo chce. Bardzo.
Mimo, że jest chory.
Mimo, że wymaga szczególnej opieki i leczenia.
Mimo, że nie jest wykastrowany.
Mimo, że domek musiałby wyłożyć z własnej kieszeni pieniądze na badania i testy, żeby się upewnić, że Lisek nie choruje na chorobę zakaźną (warunek adopcji).
To było wczoraj.
Dzisiaj domek, który miał zadzwonić i ostatecznie potwierdzić swoją "właściwie już podjętą decyzję" - milczy.
Domek pewnie przemyślał sobie i przestraszył się - kłopotów, wydatków, problemów. Domek nawet nie ma ochoty zadzwonić i powiedzieć, że wczoraj go bardzo chciał, ale dzisiaj to ma już Liska gdzieś.
Samo życie.
Wczorajszy, cudowny wieczór nadziei - minął.
Dzisiejszego wieczoru powróciła szara rzeczywistość kolorowego kota.
Nikt go nie chce.
Taka karma.
Albo się ma szczęście w życiu albo nie.
Lis nie ma
Zdjęcia z wczoraj
Karolek, lewa przednia łapka odgryziona przez psa, ulubieniec pani wet.
Też nie zalicza się do szczęściarzy.
Kot i z czterema łapami miewa ciężko
a co dopiero taki, co musi iść przez życie na trzech
Poszły w świat ogłoszenia, wici itd... - odezwał się jeden domek, dziś zrezygnował - "dla dobra Karolka"...
trudno, szukamy dalej
masz chociaż chłopak ładne zdjęcia, fotogeniczna bestio
Szylkrecia
Wczoraj w tłumie kociaków (wetka powiedziała mi, że jest ich 37

) zobaczyłam to cudo. Nietrudno było zauważyć tę ślicznotkę, chociaż bardzo próbowała się wtopić w bure tło... Nietrudno też było zauważyć, że oczy są zbyt smutne, a nastrój zbyt melancholijny by dłuższy pobyt tu mógł skończyć się dobrze.
Kiedy tak rozmyślałam smętnie do kociarni weszła bardzo fajna mama z kilkunastoletnią córką po "małą koteczkę dla towarzystwa dla ich rocznego kocurka". Z podniosłą przemową wyciągnęłam schowaną za burego brata Szylkrecię i wręczyłam Młodej (czyli córci). Młoda zrobiła

, mama zrobiła

i trzy dziewczyny pojechały do domu.

Miałam ochotę zawołać "następny, proszę", gdy tuż po ich wyjściu do kociarni wkroczyli poszukujący "dorosłego, spokojnego kocurka dla mamy, starszej osoby". "Och, mam tu cudownego kota dla Państwa, idealny" - z tym okrzykiem wparowałam do boksu nr 2, "wstawaj szybko" konspiracyjnym szeptem zawołałam do mego ulubieńca Nieśmiałka rozciągniętego na słoneczku i zarzuciwszy go sobie na ramię rozpoczęłam prezentację. Nieśmiałek wyczuł powagę chwili i dał z siebie wszystko - przyszły domek odpadł od siatki z wrażenia

i nie chciał już patrzeć na inne, podtykane mu (przyznaję, że nie tak entuzjastycznie) koty

Postanowiłam nie wspominać, że Nieśmiałek przed chwila siedział mi na głowie, mierzwił włosy i podgryzał w ucho... uznałam, że niekoniecznie pasuje to do wizerunku "spokojnego kota dla starszej osoby", więc dyplomatycznie tę kwestię pominęłam. Nieśmiałek "przesiadł" się z mojego ramienia na ramię nowego Dużego i z uszczęśliwioną miną pojechał do swojego domku. Pa, kochanie, wszystkiego naj
Oto i wcale nie nieśmiały, jak się okazało, Nieśmiałek

tu z lewej strony z braciszkiem, który został adoptowany dwa tygodnie temu
Były to wczoraj jedyne dwie łyżki miodu w tej beczce schroniskowego utrapienia...
Potem wróciłam do rzeczywistości. Wetka zaprowadziła mnie do pierwszego boksu, na wybieg. Mieszka tam sobie od niedawna, na pniu drzewa biało-biszkoptowy
Miluś
W Milusiowych oczach i futerku przeglada się słonko i jest to widok zachwycający...
Miluś miał domek, a jakże, ale problem neurologiczny niewiadomego pochodzenia, a tym samym niemożliwy do wyleczenia, powoduje, że kocinek ma na stałe przekrzywioną główkę. Porusza się normalnie, może trochę wolniej niż inne koty, ale jest w pełni samodzielny i sprawny. Jego dotychczasowej pani widok Milusiowej, stale przekrzywionej główki, na tyle przeszkadzał w jej estetycznie idealnym otoczeniu, że oddała go do schroniska. Widocznie wg pani tutaj, wśród bied ze świerzbem, z zaropiałymi oczami, chorych, smutnych i porzuconych Miluś komponuje się dużo lepiej niż w jej nieskazitelnym, wyprostowanym świecie.
Nie martw się kociamber, znajdziemy Ci Człowieka
Podobną estetką okazała się pani, która wzięła ze schroniska śliczną biało-beżowoburą koteczkę. Kocia, podobnie jak Miluś ma problem neurologiczny i chodzi lekko tracąc równowagę i podobnie jak on jest samodzielna. Pani po kilku tygodniach uznała, że kotce będzie lepiej (?) w schronisku i oddała niepełnowartościowy towar. Na szczęście kicia dobrze znosi schron, gdy przyszłyśmy ją odwiedzić spała sobie smacznie, rozciągnięta na słonku, spokojna, śliczna. Z radością dała się wygłaskać wetce - taką rozgrzaną słonkiem rozespaną, słodką ją zostawiłyśmy.
Poza tym - kociętaJest ich już blisko czterdzieści. 4,5,6-tygodniowe maluszki zaczynające życie jako niechciane, niekochane, niczyje.
Śpią, jedzą, bawią się, ale głównie proszą
niektóre jeszcze wierzą, że ich płacz kogoś wzruszy
inne już nie
To tyle relacji.
W następną niedzielę cd.