Witam!
Od niedawna zaczełam zaglądać na forum. Na ten wątek trafiłam dopiero wczoraj.
Troszkę histori:
Gdy miałam 12 lat zostałam wolontariuszką w sosnowieckim schronisku. Było to jeszcze za czasów "starej kierowniczki" i dr. Całki (tego z sosnowieckiego TOZ-u), przed remontem, przed wybudowaniem kociarni (potem wybudowano kociarnie na zewnątrz schroniska, na przeciwko wejścia, dopiero po jakims czasie tą w środku). Widziałam tam bardzo dużo cierpienia, zarówno psów jak i kotów, o szczegółach pisać nie będę, ale obecnie wydaje mi się, że teraz jest tam trochę lepiej, to może Wam dać wyobrażenie jak było wcześniej. Po ok. 1,5 roku nie wytrzymałam rzeczy się tam dziejących i mojej bezradności przez co zrezygnowałam z jeżdżenia w tamto miejsce. Zaczęłam wolontariat w TOZ-ie (inna już historia, chyba wcale nie bardziej optymistyczna

), czasem byłam w schronie z jakimś psem czy kotem zabranym z interwencji, jednak patrzono na mnie już mniej przychylnie (kontrola z TOZ-u, wiadomo...). Potem przez kilka lat nawet tam nie zaglądałam, udzielałam sie w Komitecie Pomocy dla Zwierząt (dla zainteresowanych -
www.przystanocalenie.com.pl - to przytulisko dla koni wykupionych z transportu i nie tylko) Aż do czasu, gdy przegrałam walkę z chorobą mojego kocurka - Salema. Pomyślałam, że może teraz będę mogła pomóc jakiejś inne sierotce - niestety - rodzice mieli decydujący głos w tej sprawie. Mimo to zaglądnełam do schronisk (pomyślałam, że może przyciągnę mamę i namówię ją na jakąś kocią biedę - że jak zobaczy, to "zmięknie"). Byłam w katowickim, potem postanowiłam wreszcie zahaczyć o sosnowieckie. Kotów było ok. 30, w stanie różnym i podłużnym, raczej nie za ciekawym, jednak dopiero gdy zobaczyłam Jego, nie wytrzymałam. Dwumiesięczne czarne kocię wciśnięte za jakąś deskę. Miauczące okropnie. Prawie cała kość promieniowa była na wierzchu. Bez skóry. Łapka opuchnięta tak, że wyglądała jak trzy pozostałe razem wzięte. Szybka decyzja - wojna w domu czy wyrzuty sumienia do końca życia- wygrało to pierwsze. Pracownik, którego znałam ze "starych" czasów pozwolił mi zabrać kocie. Potem wet, rentgeny - "łapka jest cała, da się ją uratować, ale nie będzie całkiem sprawna". Nie ważne, będzie żył -tak cały czas myślałam. Potem na szybko szukanie mieszkania do wynajęcia, bo rodzice dostali szału jak zbaczyli małego i kazali mi się z nim wyprowadzać (albo pozbyć - druga opcja nie wchodziła w grę). Nie zdążyłam. Po dwóch dniach pobytu u mnie Meren Re odszedł. Sekcja wykazała panleukopenię. Jak potem dowiedziałam się od znajomego weta - WSZYSTKIE (!!!) 30 kotów z tamtego okresu odeszło na to paskudztwo

. Teraz pod koniec lipca mija rok od tych smutnych wydarzeń. Od tego czasu moi staruszkowie troche złagodnieli, nie wyrzucają już mnie z domu, gdy przytacham jakąś bidę znalezioną na ulicy, jednak zwierzaka na stałe nie ma wciąż

. Do schroniska sosnowieckiego nie jeżdżę. Udało mi się namówić pare osób na zwierzaki z katowickiego (kotkę zabraną w lutym może będziecie pamiętać - czarna, dorosła, strasznie żarłoczna i okropnie grubaśna

donoszę uprzejmie że Stonka ma się całkiem nieźle)
Przepraszam za tak długi wywód, ale chciałam naświetlić sytuację. Jeśli uważacie, że jakichś rzeczy, które napisałam nie powinnam tu umieszczać, to dajcie znać - wytnę.
A teraz konkrety:
1. dopiero dziś zaczęłam nową pracę, więc z finansami krucho w tym miesiącu, ale myślę, że w przyszłym już będę w stanie coś dorzucić
2. jestem na studium weterynaryjnym, teraz robię praktyki, może uda mi się wynegocjować jakieś niższe ceny na sterylki, kastracje i leczenie kociambrów w "mojej" lecznicy
3. z DT troche kiepawo, bo już zaczęłam się ugadywać z dziewczyną z forum, że przetrzymam jej kicię na czas wyjazdu, ale może jeśli kicia trafi do kogoś innego to będę w stanie przetrzymać jakiegoś ze schroniska (postaram się jakoś rodzicieli mych pozytywnie nastawić - ich resocjalizacja trwa, ostatnio mialam pare dni malutką kiciulkę na przetrzymaniu i już się pytali, czy w następny weekend mała też potrzebuje opieki, bo oni chętnie jak coś

)
4. jestem w stanie zaglądać do schronu, najwyższy czas się przełamać
5. chyba uda mi się załatwić jeszcze jedną dziewczynę na jeżdżenie tam
To chyba tyle, jeśli chodzi o pomoc, jaką jestem w stanie zaoferować.
Pozdrawiam was serdecznie