» Pon lip 16, 2007 17:32
Po nitce do kłębka
Po raz pierwszy od długiego czasu spałem tak dobrze i mocno, pewnym, bezpiecznym snem.
A rano obudził mnie mocny zapach tytoniu. Nie był to co prawda aromatyczny tytoń mojego Dziadka, ale ostry, męski i przerazliwy zapach, jednak sprawił on, że poczułem się jak w domu.
Silna dłoń zmierzwiła mi futro na karku. Otworzyłem oczy. Brodacz pykał z trzymanej w zębach fajki i uśmiechał się do mnie.
- No, wilki morskie – zahuczał tubalnym głosem – pora wstawać, chyba, że chcecie popłynąć w morze !
Popłynąć w morze – na to, z powodu nadmiaru wody nie miałem specjalnej ochoty. Wyskoczyłem na plażę i pomaszerowałem na pomost. Usiadłem w tym samym miejscu, gdzie poprzedniego dnia siedziała stara kotka i spojrzałem przed siebie. Za dnia morze wyglądało jeszcze bardziej imponująco niż wieczorem. Przypominało błękitną miskę, w której woda falowała i przelewała się. Nad moją głową krążyły jakieś ptaszyska krzycząc przerazliwie, a niektóre z nich osiadały na wodzie i pozwalały się kołysać falom. Odruchowo otrząsnąłem się z obrzydzeniem.
Po pomoście zadudniły ciężkie kroki.
Brodacz z nieodłączną fajką usiadł obok mnie i spojrzał na horyzont.
- Pewnie pokochałbyś morze, bracie – odezwał się i wystukał fajkę o pomost. – Mój ojciec pływał całe życie i nawet teraz, gdy odwiedzam go w szpitalu muszę opowiadać, jaki był wiatr, jaki połów...co woda wyrzuciła na brzeg.
Szpital – czyż nie tak nazywano lecznice dla ludzi ? Moje uszy drgnęły, a ogon zaczął poruszać się miarowo.
- No – rzekł brodacz – widzę, że twoi koledzy już powstawali.
Spojrzałem w stronę łodzi. Smarkacz bawił się piórem, które znalazł na plaży, a Tetryk drapał pazurami ławkę.
- Na miły bóg – zdziwił się brodacz – mógłbym przysiąc, że rozumiesz wszystko, co do ciebie mówię...
Prychnąłem cicho pod nosem. To, co Dziadek uważał za oczywiste, dziwiło brodacza, ale w ciągu mojego długiego życia zdążyłem już przywyknąć, że quot homines, tot sententiae.
Jeszcze raz przyjrzałem się horyzontowi i poszedłem w stronę lodzi przy nodze brodacza.
- Śniadania nie podajemy – powiedział brodacz do Smarkacza i parę razy przeturlał go po piasku, co Smarkacz skwitował pełnym radości piskiem.
- Ten tutaj – brodacz spojrzał na mnie – jest częstym gościem na kolacji. Ciekawe, gdzie jada śniadania i obiady ?
Jak się okazało, śniadań Smarkacz – a co za tym idzie i my – nie jadał, z tej prostej przyczyny, że nikt w mieście ich nie podawał.
Opuściliśmy plażę i w ślad za Smarkaczem udaliśmy się do parku. Szedłem i myślałem o tym, że całe życie spędziłem tak blisko morza i dopiero teraz trafiłem na jego brzeg, że nikt nigdy nie zdoła odgadnąć, dlaczego morze mruczy, a jest słone i dlaczego ludzie dziwią się, gdy rozumiemy ich mowę.
I z tego wszystkiego zacząłem znowu czuć się kotem Dziadka, a nie banitą o zmierzwionej sierści...
Idąc próbowałem zapamiętać mapę terenu – dom Dziadka, lecznica, dom doktora, park, morze. Wszystko było dosłownie w zasięgu łapy.
Ale na mapie w rozpaczliwy sposób brakowało lecznicy dla ludzi : szpitala, jak określił ją brodaty rybak.
Na skraju parku, u wylotu alejki prowadzącej ku domowi Dziadka zrobiliśmy małą naradę.
- Do domu możemy wejść w każdej chwili – powiedziałem . – Ale nie liczmy, że trafimy na cos do jedzenia...
Moje sekretne przejście trwało w niezmienionym stanie. A kiedy weszliśmy do domu przez drzwiczki Smarkacz aż pisnął z zachwytu.
- I to wszystko twoje ? – zapytał
- Jasne – prychnąłem i nagle zorientowałem się, że podświadomie wpadam w ton Dextera. – Również i TO.
Na podłodze, tuż obok starej szafy leżała ohydnie śmierdząca biała kulka, która zawsze i nieodparcie kojarzyła mi się z ciotkami.
Kiedy tylko przychodziły do nas w odwiedziny zaraz podstępnie napełniały nimi kieszeni wiszących w szafie płaszczy i marynarek, a potem Dziadek wyrzucał je całymi garściami do śmieci.
I dlatego po każdej wizycie ciotek trzeba było gruntownie wietrzyć mieszkanie.
Smarkacz trącił kulkę i z obrzydzeniem obwąchał łapę.
- Nie oblizuj – ostrzegłem, a Smarkacz wytarł łapę o chodnik.
I, jako, że w domu nie było nikogo – poszliśmy dalej. Trwało to strasznie długo, bo Smarkacz musiał wszystko obwąchać, wszystkiego dotknąć, sprawdzić, czy wszystko nadaje się do zabawy.
- W ten sposób nigdy nie wejdziemy na górę – fuknąłem, a Smarkacz oblizał różowy nos.
- Przepraszam – pisnął. – Ale ja nigdy nie byłem w DOMU.
Dexter spojrzał na niego z cieplejszym błyskiem w oku.
- To są schody – powiedział – my pójdziemy nimi na górę, a ty możesz pozwiedzać dom. Tylko nie narób sobie kłopotów.
Smarkacz z uniesionym ogonem popędził korytarzem, a my weszliśmy do Gabinetu Dziadka.
Po wzorowym porządku na półkach poznałem, że ciotki starannie przeszukały całą bibliotekę.
Ale na biurku leżał stosik listów adresowanych do Dziadka i niedopałek papierosa w popielniczce.
Niedopałek na pewno należał do Wnuka , co podniosło mnie na duchu.
Za to z szafy Dziadka pachniało naftaliną, a na niedużym stoliku, gdzie zwykle Dziadek stawiał szachy stał talerz z obrzydliwie twardymi ciastkami, zwanymi albertami, które to ciastka nałogowo chrupały obie ciotki.
- Paskudztwo – stwierdził Dexter i wytarł pysk łapą..
Wskoczył na regał i jak gdyby od niechcenia strącił jedną zabłąkaną biała kulkę wprost na talerz.
- Ojej – powiedział z fałszywą troską i zeskoczył na podłogę.
Ja zaś usiadłem na fotelu i zacząłem myśleć. Przypomniałem sobie dzień, gdy biegłem ulicą w poszukiwaniu doktora....i nagle odkrywcza myśl przemknęła mi pod czaszką jak błyskawica.
Gdyby nie smród pozostawiony na podwoziu samochodu przez parkowy gang nigdy nie trafiłbym do willi doktora...
Zeskoczyłem z fotela i strąciłem białą kulkę z talerza, a potem zaturlałem ją pod dywan tak, że znalazła się w pobliżu progu.
Dexter łypnął na mnie z wyrazem uznania.
W ten sposób, ciotki wchodząc lub wychodząc z pokoju muszą nadepnąć na kulkę i zabrać ze sobą jej zapach, a wtedy my będziemy mogli z łatwością dostać się do ich domu i w ten sposób zyskać drugi punkt obserwacyjny.
- Narada ! – wrzasnąłem wysuwając głowę z pokoju.
Smarkacz zmaterializował się z jednej chwili
W paru słowach wyłożyłem swój plan i ustaliliśmy, że ja będę patrolował teren wokół domu, Dexter wezmie na siebie dom doktora – głównie ze względu na obecność pięknej syjamki i wiek Smarkacza , a Czarnobiałemu pozostawimy dom ciotek, oczywiście o ile będziemy w stanie go odnalezć.
Punktem kontaktowym zaś miała stać się przystań ze względów czysto praktycznych – w żadnym innym miejscu w mieście nie podawano tak pysznej kolacji...

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!