A tu jest opowieść z kluczem - kogo Philo napotkał na dzikiej plaży ? Pierwsza odpowiedz nagrodzona
Dzika plaża
Wbrew moim obawom Smarkacz okazał się miłym, taktownym towarzyszem. Rzecz jasna, kiedy spaliśmy, bawił się najpierw suchym listkiem, a potem zaczął ostrzyć pazury o pień drzewa tak energicznie, że drobiny kory sypały się na wszystkie strony, ale wystarczyło jedno spojrzenie, aby przestał i grzecznie ułożył się w pobliżu.
Kiedy słonce schowało się za drzewami Smarkacz obudził mnie lekkim pacnięciem łapy.
- Czy.... z nim – wskazał Dextera leżącego w trawie jak przewrócona deskorolka – jest wszystko w porządku ?
- O tak, - roześmiałem się – jak najbardziej.
Aby obudzić Tetryka po dniu pełnym przeżyć musiałem zdrowo się namęczyć. W końcu niechętnie otworzył jedno oko i szeroko ziewnął.
Z parku powoli znikały mamy z wózkami, wrzeszczące dzieci, staruszkowie postukiwali laskami o asfalt alejek i pierwsze psy zaczęły pojawiać się na wieczornych spacerach,
- Jeśli można – Smarkacz przetarł pyszczek łapą – to chciałbym cos zaproponować.
- Jeżeli to ma związek z kolacją...- mruknął pod nosem tetryk, a Smarkacz aż się rozpromienił.
- Właśnie to miałem na myśli – powiedział
- Prowadz . – Przeciągnąłem się jeszcze raz i jeszcze raz wygiąłem grzbiet w łuk.
Poszliśmy za Czarnobiałym jemu tylko znanymi ścieżkami do miejsca, gdzie park przechodził w osiedle niedużych domków.
Za domkami coś szumiało monotonnie i z każdym krokiem szum się nasilał.
Przystanąłem.
- To morze – wyjaśnił Smarkacz.
Popatrzyliśmy na siebie z Dexterem, a każdy z nas miał co najmniej głupawą minę.
W oddali zabuczał jakiś niski jękliwy głos i zaraz odpowiedział mu drugi.
- Portowe syreny – Smarkacz najwyrazniej wiedział sporo o morzu, które znałem tylko z opowieści o piratach jakie swego czasu uwielbiał Wnuk. – statki rozmawiają ze sobą na redzie.
- Poeta – mruknął Dexter rezygnując z pytania, czym jest „reda”, ale Smarkacz był obdarzony przenikliwością godną jasnowidza.
- Reda – rzekł – to miejsce, gdzie statki czekają, aż zaproszą je do portu.
Tertyk łypnął wściekle oczyma, ale bez słowa ruszył za Smarkaczem.
Statki pogadały ze sobą jeszcze chwilę. Ich zawodzenie obudziło w moim sercu nieznane mi dotąd uczucia...Szarpnęła mną tęsknota do wieczorów wypełnionych cichym tykaniem zegara, brzęczeniem sennej muchy na szybie, szelestem skrzydeł ćmy obijającej się o mleczny klosz lampy.
„Robisz się sentymentalny” powiedział pewnego dnia Dziadek, gdy przysiadłem na tarasie wpatrzony w nieżywego żółtego motyla.
Być może właśnie to samo działo się w tej chwili ze mną.
Asfalt powoli przeszedł w piasek. Co prawda nie dało się po nim biec, ale za to był miękki i ciepły, jak dywan w Dziadkowej sypialni.
Szum stał się bardzo głośny, a rześki wiatr wiejący nam prosto w nosy niósł ze sobą słony smak.
Piasek nagle stał się mniej sypki i pofałdowany, jak tekturka, a smarkacz prowadził nas pomiędzy ostrymi trawami w dół, ku migającym żółtym światełkom. Poprzez szum morza dochodziły do nas śmiechy i głosy ludzi, skrzypienie i plusk.
- Rybacy powrócili z połowu – wytłumaczył Smarkacz i pobiegł przed siebie z uniesionym do góry ogonem.
Do naszych nosów dotarł nagle rozkoszny zapach świeżej ryby. Puściliśmy się pędem za smarkaczem, zapominając o stosownych do naszego wieku i statusu manierach i zatrzymaliśmy się dopiero tam, gdzie piasek stał się ubity i nieprzyjemnie mokry.
Na piasku leżały sieci, a w ich okach poniewierały się malutkie srebrne rybki, które Smarkacz wybierał pełną łapą i pakował do pyszczka.
Dołączyliśmy pospiesznie do uczty.
Jakaś szorstka twarda dłoń pogładziła mój kark i głos nad moją głową życzył mi „smacznego”. Spojrzałem w górę i zobaczyłem uśmiechnięta, brodatą twarz. Właściciel twarzy poklepał grzbiet Dextera i powitał smarkacza, jak starego znajomego.
- Widzę, że przyprowadziłeś przyjaciół – rzekł , a Smarkacz zamruczał najgłośniej jak umiał.
Człowiek wyplątał z sieci jeszcze kilkanaście rybek i położył je na kawałku brezentu, aby się nie zapiaszczyły.
Po skończonej uczcie Smarkacz zgrabnie wyskoczył na wyciągnięta na plażę łódkę i przystąpił do wieczornej toalety.
Dexter zajął miejsce tuz obok niego, a ja postanowiłem przejść się kawałek plażą. Morze, świeże ryby i plaża były dla mnie czymś nowym, czymś, czego jeszcze nie widziałem i chciałem to poznać.
O parę kroków dalej dostrzegłem drewniany pomost wychodzący daleko w morze. Zatrzymałem się i wciągnąłem powietrze głęboko w płuca. Było wilgotne i świeże.
Smarkacz znalazł się jednym susem u mego boku.
Spojrzałem na niego z lekkim wyrzutem – po tylu niewygodach i przygodach miałem ochotę na chwilkę samotności.
Ale jak się okazało Smarkacz chciał tylko poinformować mnie, że fale na morzu czasami bywają bardzo kapryśne i potrafią niespodzianie i dotkliwie przemoczyć futro.
Wszedłem na pomost. Pod łapami czułem wilgotne drewno a w nosie kręcił zapach wodorostów.
Przeszedłem parę kroków i zatrzymałem się, zdumiony.
Na końcu pomostu, wpatrzona w horyzont siedziała nieduża figurka. Podszedłem bliżej.
Stara, biało bura kotka spojrzałam na mnie łagodnymi oczyma i usunęła się nieco, abym mógł usiąść obok.
- Co tu robisz ? – zapytałem i pozwoliłem, aby obwąchała mój pysk.
- Nic szczególnego – odparła. – Zrobiłam sobie mały urlop, choć wiem, że w domu martwią się o mnie. Po prostu usiłuję coś zrozumieć.
Poczułem się zupełnie tak samo, jak za dawnych dobrych czasów, kiedy siedząc na oknie przysłuchiwałem się dysputom Dziadka i Wnuka.
- Jeśli można zapytać – co chciałabyś zrozumieć ?
Kotka uśmiechnęła się.
- Morze. – Odpowiedziała. – Mruczy tak, jakby było szczęśliwe, ale ma smak taki, jak ludzkie łzy. Więc coś jest nie tak.
Oblizałem łapę. Była słona, zupełnie jak drobne kryształki, które czasami zostawały na kuchennym stole, gdy Wnuk smażył jajecznicę.
- Fakt, słone. – Powiedziałem, a kotka skinęła głową.
Pomyślałem, że w trakcie swojego życia tak wiele nasłuchałem się o naturze świata, a taka prosta rzecz jak morze zaskoczyła mnie zupełnie.
- Może to ma być tak – powiedziałem nieśmiało. – Żeby nie było na coś odpowiedzi.
- Może – zgodziła się kotka.
Spojrzała w stronę łódki, gdzie na ławeczce smacznie spał Tetryk.
Kotka uśmiechnęła się pod nosem.
- Twój kolega kogoś mi przypomina...
- Kogo ? – zapytałem, ale kotka tajemniczo zmrużyła oczy.
- Kot ma dziewięć żywotów – powiedziała . – A to było w tym ósmym.
W ten sposób dała mi do zrozumienia, że nie powinienem zadawać więcej pytań, a ja taktownie zastosowałem się do jej prośby.
Siedzieliśmy długo obok siebie patrząc na ciemniejący horyzont, dalekie światełka kutrów i słuchając jak rozmawiają statki.
- Wiesz – powiedziałem nagle, bo olśniła mnie pewne myśl – czasami ludzie płaczą z radości.
- Czasami – odparła. – Miło było cię poznać – dodała. – chyba powinnam już wrócić do domu.
Zeszliśmy razem z pomostu, a gdy mijaliśmy łódkę kotka wskoczyła do środka i delikatnie polizała smarkacza w ucho.
- Lubię dzieci – wyjaśniła i znikła.
O tym, że była tu jeszcze przed chwilą świadczyły drobne ślady na mokrym piasku.
Ułożyłem się między Dexterem a Smarkaczem i zanim zamknąłem oczy pomyślałem, że nie wiadomo skąd wzięła się we mnie pewność, że wszystko musi się dobrze skończyć...
Statki od czasu do czasu pojękiwały w oddali, a morze szumiało monotonnie. Zapadłem w głęboki, spokojny sen, a szum w tym śnie przemienił się w mruczenie mojej Matki.
i - kogo przypominał temu komus Dexter ?????