Z Zosią już zdecydowanie lepiej.Chodzi już w miarę normalnie, oko chyba też się goi.Oj ta Zocha.
W maju Zochna miała kastrację.Zabieg przeprowadzał mój wet, który kastrował Mańka i koty mojej babci, więc mam do niego pełne zaufanie.Kastracja była w jakąś sobotę, wet użył szwów rozpuszczalnych.Zosia została po zabiegu ubrana w super modny zielony kubraczek.Oj jaka była wkurzona z tego powodu.Zdjęła sobie chyba z 10 razy to ubranie

mimo że było dość ciasno zawiązane.Najczęściej zdejmowała je ok. 5 rano.I właśnie o tej godzinie przebudziłam się w piątek, patrzę na łózku leży ubranko ale Zosi nie ma.Jakby wąż zrzucił skórę
Wstałam szybko przerażona, Zosia szalała w innym pokoju z Mańkiem.Wzięłam ją na ręce a tu z brzuszka ładny flaczek wystaje-kawałek jelita cienkiego
Myślałam, że umrę z nerwów.MOj wet miał akurat wolne, 5 rano, co robić.
Na szczeście miałam w komórce numer do dyzurujących całą dobe wetów i zadzwoniłam.
I w ten sposób Zosia miała znowu narkozę, jelita nie dało się o tak schować-trzeba było trochę jescze skórę naciąć.I znowu ubranko, i znowu podawanie antybiotyku, kontrola, zdjęcie szwów ( tym razem to były szwy nierozpuszczalne ).
I nie wiem, czy to Zocha taka szalona czy mój wet coś spaprał.Chociaz po ostatnich urazach Zosi.....