Dwa dni temu przyszła na obiad, jak zwykle rozmiauczana, rozmruczana przy głaskaniu, z wyssanymi sutkami. Pojawiła się znów wieczorem - z nastroszoną, potarganą sierścią, obolałą łapką, z nabrzmiałymi mlekiem sutkami. Warczała z bólu, nie chciała jeść - tylko błagała o ratunek; po raz pierwszy w życiu weszła do mojej klatki schodowej.
W domu mam nieszczepioną kotkę i kota, któremu też kończy się ważność szczepienia oraz TŻ-ta, który z trudem łyknął drugiego kota, a o trzecim nawet nie ma co z nim gadać. Żmijka - bo tak nazwałam syczącą kicię - wylądowała więc w pralni, pustej, zimnej, ale z posłankiem z koca i pełnymi miseczkami. Szukałam jej kociąt - ale we wszystkich możliwych miejscach nie było po nich ani śladu

Byłam z Mijką (Ż skreśliłam, bo kicia już tylko miauczy i przede wszystkim mruczy) u weta. Stłuczona łapka już nie boli, zastzryki zapobiegły zapaleniu sutków, dostaje środek na zatrzymanie laktacji. Dziś udało się ją umieścić w domku tymczasowym, ale tylko do następnej niedzieli. W domu jest kot, którego Mijka się nie boi i nie atakuje, i duży pies, którego pokochała od pierwszego wejrzenia - z wzajemnością. Ta dzika, bezdomna kotka od pierwszej chwili korzystała z kuwety, tuli się do nowej opiekunki, spi na jej łóżku albo na nowym posłanku. Teraz jest bardzo, bardzo szczęśliwa i jej mruczenie cichnie tylko wtedy, gdy śpi. Jak tylko straci mleko, zostanie wysterylizowana, a potem zaszczepiona. Odrobaczenie już było.

Ale za 10 dni Mijka wróci do piwnicy, a potem - znów na podwórko. Owszem, będę ją karmić. Ale ona chce kochać człowieka. Tylko kto zechce pokochać małą, czarną kotkę z białym krawatem i skarpetkami i białą plamką na pyszczku? Taką zwyczajną kotkę....

