Wielka ucieczka
Kiedy za oknami zaczęło szarzeć Tetryk podniósł łeb i powiedział najspokojniej w świecie, tak, jakby chodziło o kawałek mięsa –
- Mam..
Poderwałem się jakby mi ktoś nastąpił na ogon.
- Gadaj – syknąłem rozglądając się, czy w pobliżu nie kręcił się żaden Zielony Fartuch.
Ale Tetryk, zamiast wdawać się w tłumaczenia z miejsca przystąpił do akcji. Okazało się, że było to jego typową cechą i o zasadzie „najpierw działaj, potem myśl” miałem się jeszcze nie raz przekonać...
Najpierw wydał z siebie rozdzierający miauk, a potem, gdy na korytarzu rozległy się szybkie kroki Zielonego Fartucha jęknął głucho.
Gdy Zielony Fartuch wbiegł do pokoju, Tetryk miotał się po klatce w konwulsjach prezentując talent aktorski godny grupy Monthy`ego Pythona.
- Na miłość boską ! – krzyknął Zielony Fartuch. – Pomocy !
Tetryk na jeden moment znieruchomiał aby ocenić wrażenie, jakie wywołał, spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem, po czym z podwójnym zapałem przystąpił do pantomimy.
- A ja ? – wrzasnąłem .
- Naśladuj mnie ! – zawył Tetryk szczególnie efektownie omdlewając w rękach Zielonego Fartucha.
Cóż, szczerze mówiąc, aktor był ze mnie kiepski, więc Tetryk musiał bawić się przednio obserwując moje nieudolne poczynania, ale i ja doczekałem się okrzyku zgrozy z ust Zielonego Fartucha, przysięgając sobie w duchu, że kiedy tylko znajdziemy się na wolności Tetryk popamięta wszystkie moje pazury.
Pokazałem mu nawet środkowy pazur – podpatrzyłem kiedyś ten gest u Wnuka, i choć prawdę powiedziawszy, wydało mi się to niegodne filozofa, to jednak, na wszelki wypadek postanowiłem go zapamiętać, i nawet kilka razy przećwiczyłem go w samotności.
Tetryk gładko przełknął zniewagę i zaczął się dusić.
- Koteczku ! – Zielony Fartuch otworzył na oścież okno, w nadziei, że świeże powietrze przyniesie ulgę Dexterowi – zaraz skrócę twoje cierpienia !
- Skróć się sama – syknął Tetryk i dał susa prosto w krzaki otaczające nasze więzienie gęstym szpalerem.
- A ja to może nie cierpię ? – wrzasnąłem pełen urazy przebiegając tuz pod nogami Zielonego Fartucha .
Wyskoczyłem obłym łukiem prosto w krzaki i wylądowałem dokładnie na grzbiecie Tetryka.
Nie wiem sam, co tak na mnie podziałało – czy szok wywołany lotem w powietrzu, czy świadomość, że nikt nigdy niczego nie będzie próbował mi skracać, ale złość na Dextera przeszła jak łapą odjął, tym bardziej, że dość dotkliwie musiał odczuć moje lądowanie
- Cóż, nie każdy ma talent aktorski – skwitowałem udając, że nie widzę, jak Tetryk pęka ze śmiechu.
- Praktyka czyni mistrza – odparł Tetryk i rozpłaszczył się na ziemi, bo po chodniku zatupotały klapki Zielonego Fartucha, który najwyrazniej w świecie nie miał najmniejszego zamiaru się skracać.
Najciszej jak się dało wczołgaliśmy się w krzaki.
- Biedne maleństwa....- zachlipał Zielony Fartuch. – Poszły umrzeć w samotności...
W głosie Zielonego Fartucha było tyle szczerego smutku i bólu, ze chyba wyskoczyłbym z krzaków, gdyby nie łapa Dextera, która w ostatniej chwili capnęła mnie za ogon.
- Na sentymenty będzie czas pózniej – skwitował Tetryk. – Teraz musimy ratować twojego Dziadka i moją Babcię, zanim ktoś postanowi ich skrócić.
Oddaliliśmy się ciut za szybko – jedna minuta zwłoki przyniosłaby nam odpowiedz na dręczącą nas niepewność, ale jak wiadomo, ludzie są nieprzewidywalni i jeżeli już raz coś się udało, nie należało kusić losu.
Zresztą, byłem dość słaby i marzyłem tylko o tym, aby chwilę odpocząć, wyrównać bicie serca i pozbierać rozproszone myśli.
Tetryk widać też stracił formę, bo wywrócił się brzuchem do góry i przymknął oczy. W tej pozycji wyglądał naprawdę jak nieżywy.
Widać wpatrywałem się w niego zbyt długo i zbyt intensywnie, bo otworzył jedno oko i mruknął
- Takie zakapiory nie poddają się tak szybko.
Po chodniku w tę i we w tę biegały dwie pary nóg, a my leżeliśmy w krzakach rozkoszując się swobodą.
Gdy zrobiło się całkiem ciemno i tylko blade światło księżyca sączyło się przez liście Tetryk wstał i umył sobie uszy.
Poszedłem za jego przykładem i od razu zrobiło mi się lepiej.
- Teraz jeszcze tylko siatka – mruknąłem i wspiąłem się na ogrodzenie, a Tetryk podążył za mną.
Na ulicach było zupełnie pusto. Jak dwa cienie przemknęliśmy przez jezdnię i weszliśmy pomiędzy nieduże domy.
W oknach paliły się światła, domowe pieszczochy zapewne już zdołały wymościć sobie wygodne dołki na ulubionych fotelach i tylko my dwaj , starzy uciekinierzy szliśmy przed siebie w kierunku, który dyktował mi mój niezawodny, wewnętrzny głos...
Głos doskonale pamiętał zdejmowanie kamienia nazębnego, więc bez trudu , wręcz z zamkniętymi oczyma truchtałem w stronę Domu, słysząc za plecami ociężały kłus Tetryka .
Park zalegała gęsta, niepokojąca ciemność. Na gałęzi starej lipy chichotał puszczyk, między paprociami krążyły robaczki świętojańskie, po alejce przebiegły dwie całkiem tłuste myszy.
W innej sytuacji dałbym porwać się pięknu czerwcowej nocy, ale nie miałem czasu.
Na domiar złego – na co wskazywał paskudny smród unoszący się dokoła pobliskiej ławki okolice tę całkiem niedawno odwiedziło Parkowe Trio
Ale na szczęście – nie byłem sam. Trzezwy umysł podpowiadał mi, ze i ja i Tetryk byliśmy wypieszczonymi przez życie staruszkami, którzy w bezpośrednim starciu z Parkowym Gangiem nie mieliby najmniejszych szans, niemniej jednak miło było mieć kogoś obok siebie.
Dexter zapewne nie myślał inaczej, bowiem od czasu do czasu na jego pysku pojawiał się wyraz dezorientacji, ale gdy napotykał moje spojrzenie dezorientacja ustępowała miejsca widocznemu zadowoleniu.
Odetchnąłem z ulgą słysząc jak Parkowe Trio awanturuje się z chłystkami z Działek i wolnym, prawie spacerowym krokiem skierowałem się w stronę domu Dziadka.
Mój wewnętrzny głos, niezawodny jak GPS zaprowadził mnie prosto pod bramę, a potem, po schodkach pod drzwi.
Klapka w drzwiach ustąpiła gdy trąciłem ją pyskiem i obaj weszliśmy do środka. W domu było ciemno i cicho, i w tej ciszy cykanie dziadkowego zegara brzmiało prawie, że upiornie.
- Bim-bom, bim-bom, pusty dom – zaśpiewał zegar i zaraz potem z wieży Ratusza rozległo się dwanaście głuchych uderzeń.
W kuchni, w moim kąciku stały dwie miski – w jednej została jeszcze garstka chrupek, która podzieliłem się z Dexterem, w drugiej zaś woda zdążyła wyschnąć i mój język natrafił na nieprzyjemnie szorstką powierzchnię.
Jednym susem wyskoczyłem na zlewozmywak i podstawiłem pyszczek pod kran. Piłem długo i łapczywie.
Tetryk również znał się na rzeczy , bowiem zgrabnie napił się zaraz po mnie i razem udaliśmy się na piętro, do gabinetu Dziadka.
Na widok znajomego fotela serce zabiło mi radośnie, ale zapach fajkowego dymu zdążył już wywietrzeć i nagle wyobraziłem sobie mój świat bez Dziadka.
Wskoczyłem na biurko i dokładnie obwąchałem wszystko, co się na nim znajdowało. Po pierwsze natrafiłem na papierosy Wnuka, co wskazywało na to, że wnuk nie został skrócony ,
ale oczywiście niczego nie można było być pewnym.
Na biurku nie było również tomu Wergiliusza – co pozwoliło mi domyślić się, że książka znajdowała się dokładnie tam, gdzie Dziadek, czyli właściwie nie wiadomo gdzie.
Nareszcie byliśmy bezpieczni – sami, ale w miejscu, gdzie dorastałem i gdzie znałem każdy kąt.
Dexter wyskoczył na niską sofę, gdzie Dziadek zwykle ucinał sobie poobiednią drzemkę, a ja ułożyłem się na moim fotelu. Zanim zasnąłem jeszcze parę razy ugryzłem się w czubek ogona – aby sprawdzić, że nie śnię.
I dopiero wtedy zapadłem w sen.