Zrobiłam kolejną i chyba już ostatnią próbę odnalezienia kociaków. Wracając od wetki wypuściłam Żmijkę pod domem, licząc - chyba słusznie - żę jakby co, to pogna do kociaków, a ja spróbuję ją dogonić. Niestety - kotka nie chciała odejść ani na chwilę, tuliła się do nóg, a jeżeli już gdzieś biegłą, to do klatki schodowej. Więc chyba prawda jest okrutna, a ona to wie
Stan kici - ma ok. roku - wetka oceniła jako dobry. Ma stłuczoną łapę, tak jakby skądś spadła albo - uciekając - źle stąpnęła. Zapewne lekka gorączka, ale nie mierzyłyśmy, żeby jej nie stresować, zwłaszcza, że na 99 proc. ma to od zalegającego pokarmu. Stanu zapalnego sutków jeszcze nie ma, a wieczorem lecę po piekielnie drogie lekarstwo na zatrzymanie laktacji. Teraz dostała w zastrzyku antybiotyk i przeciwbólowy, oba o przedłuzonym działaniu, no i witaminki. U wetki była niesamowicie grzeczna, w ogóle się nie wyrywała, o drapaniu mowy nie było, dwa razy tylko zawarczała ostrzegawczo. Podczas czekania na wizytę leżała w transporterku i głaskana - mruczała.
Po powrocie do piwnicy zjadła, zrobiła sio i kupę do kuwety, no i cały czas mruczy i domaga się pieszczot. Wybiega do mnie, kiedy otwieram drzwi, płącze, kiedy odchodzę. Chodzi już normalnie; pewnie to zasługa środka przeciwbolowego. Jutro ide z nią do kontroli łapki, żeby sprawdzić, czy nie jest potrzebny rentgen, potem czekamy na koniec laktacji - i ciachamy. A potem....

Uruchomiłam już wszystkich sąsiadów i znajomych, ale wiem, że szanse są zerowe.