moj kot, w jakies dwa czy trzy dni po przyniesieniu go do domu, nagle zniknal. zauwazylam to nad ranem - zaraz po przebudzeniu: w koncu sie bowiem wyspalam, nic po mnie nie lazilo i nic mnie nie gryzlo. rowniez nic nie przylecialo z "mialkiem" do miski. przypuszczalam podobny scenariusz: ze gdzies wlazl i sie udusil, badz zaklinowal sie czy wpadl jakas nieznana mi dziura do piwnicy (mieszkam w malym parterowym domku). nic nie pomogly poszukiwania, nawolywania, swiecenie po katach latarka ... myslalam, ze juz po kocie

... wychodzilam do pracy z dusza na ramieniu przykazawszy tz-towi, ze nie wyjdzie z domu, jak nie znajdzie kota ........

no i otworzylam drzwi na zewnatrz, a tu spod mojego maluszka wyskoczyl zmarzniety biedaczek z glosnym "miauuuuuu" ... tz wieczorem niechcacy go wypuscil na dwor, kiedy byl po cos tam w swoim samochodzie. a ze to byla mala kruszynka, nawet tego nie zauwazyl

cale szczescie, ze kminek nigdzie nie polazl i siedziel grzecznei pod samym naszym nosem

mielismy duuuuzooooo szczescia. oczywiscie ucieczek wcale go to nie oduczylo, wrecz przeciwnie, musimy na niego bardzo, bardzo uwazac

... fakt faktem jednak, ze byl "troche" starszy od bohatera tego watku, bo mial 5 tygodni
tutaj raczej nie widac niestety szczesliwego zakonczenia ...

strasznie mi przykro ....
