Wczoraj po poludniu kulala i byla jakas taka troszke ospala - ale poniewaz obejrzenie nozki nie przynioslo zadnych rewelacji zalozylam ze po prostu zle skoczyla, lapka ja boli i to wszystko - tym bardziej ze ona w tej lapce ma taki troszke niewlasciwie zbudowany jeden palec, odstaje i jest bezwladny - wygladalo na to ze urazila sie glownie w niego.
Niestety - dzisiaj rano znalazlam Skierke w wersalce, cala drzaca i pokladajaca sie... Wyraz jej pyszczka byl wybitnie smetny i nieszczesliwy.
Nie myslac wiele - wsadzilam kota do kontenerka i polecialam z nim do najblizszej CALODOBOWEJ lecznicy (Damorka nie ma w domu - jest na szkoleniu) - ktora okazala sie czynna od 8 do 22... Wiec sobie pol godziny posiedzialam na schodkach. Szefowi wyslalam SMSa ze sie spoznie do pracy 2 godziny bo mi kot zachorowal

Pan doktor byl mlody i mily - ale mnie troszke wkurzyl (delikatnie mowiac) bo gdy sie dowiedzial ze mam 7 kotow z czego wiekszosc z ulicy - w tym rowniez Puszek - to dal mi pogadanke o nieodpowiedzialnosci, czy wiem jak ryzykuje zyciem moich kotow przynoszac kolejnego kota o nieznanym pochodzeniu - przeciez on moze miec mase chorob - o prosze! kto wie co jest Skierce, po jakie licho bralam Puszka. To ja mu mowie - ze nie bardzo mialam wybor, bo alternatywa bylo zostawienie kociaka na pastwe losu lub odwiezienie go do schroniska - co on mi jako lekarz wet. proponuje? I ze wiem czym ryzykuje i wcale nie jestem z tego powodu szczesliwa.
Troszke sie zjezylam. Najwyrazniej wg. pana doktora jedynie koty urodzone w domu maja prawo byc adoptowane. Tym bardziej ze bylam juz poddenerwowana siedzeniem pol godziny z chorym kotem pod CALODOBOWA lecznica.
Chyba zauwazyl ze nie jestem chetna do kontynuowania rozmowy bo wreszcie sie zabral za leczenie kota

Okazalo sie ze Skierka ma goraczke. Dostala antybiotyk.
Nie za bardzo udalo sie odnalezc zrodlo infekcji - bo poza bolaca lapka i oslabieniem wyniklym z goraczki nic jej nie dolegalo. Ani biegunki, ani wymiotow czy czegos w tym stylu.
Nie chce zapeszac - ale wkrotce po powrocie do domu Skierka zaczela czuc sie coraz lepiej, dreszcze ustaly, koteczka wedrowala po mieszkaniu, wspinala sie nawet na fotel i byla na parapecie.
Od mojego powrotu do domu wogole czuje sie juz znacznie lepiej, przed chwila objadla sie mieskiem, poszalala i teraz spi - ale juz na wersalce a nie w ukryciu, rozluzniona a nie skulona jak wczesniej, lapka tez jej juz praktycznie nie boli.
Jest nadal troszke senna, ale oczy ma juz wesole, bawi sie, drapie drzewko - czyli chyba idzie ku dobremu

Ma stale goraczke i pewnie dlatego jest taka troszke jeszcze ospala - ale nie oczekuje cudow po jednym antybiotyku. I tak poprawa jest wielka.
Teraz lezy sobie wyciagnieta na cala dlugosc na wersalce, obok niej - w tej samej pozycji lezy Puszek a Maly lize koteczke po calym cialku

Swoja droga - ktory to juz przypadek na Forum ze objawy choroby u kota zaczynaja sie kulawizna i zlym samopoczuciem?....
Mam nadzieje ze u Skierki to zwykly zbieg okolicznosci - ze po prostu zle sie czujac - niewlasciwie skoczyla. A poniewaz najwyrazniej choroba ustepuje - wiec jestem dobrej mysli
