» Nie lip 08, 2007 17:59
Na ratunek
Fakt, że podobnie jak Dziadek, mam serce sprawił, że jeszcze bardziej poczułem się kotem Dziadka. Od tamtego dnia nabrałem zwyczaju wskakiwania na Dziadkowe kolana i przytulania głowy do jego lewego boku, tuz obok kieszonki, gdzie nieodmiennie trzymał zdjęcie Babci. Wtedy Dziadek żartobliwie nazywał mnie „panem doktorem” i mocno drapał za uszami, a ja, jak mały kociak wywracałem się na grzbiet.
Rzecz jasna nie pozwalałem długo głaskać się po brzuchu, ale pilnowałem, żeby moje pazury jak najdłużej zostały schowane, i zeskakiwałem z kolan dopiero wtedy, gdy zaczynały tracic cierpliwość.
Czasami do Dziadka przychodził prawdziwy Pan Doktor. Parkował swój duży, czarny samochód tuz przed bramą naszego domu ku uciesze Parkowego Gangu . Trzy bure kocury żyjące w okolicy od niepamiętnych czasów wybiegały spomiędzy szpaleru tawułek i z uniesionymi ogonami biegły w stronę samochodu, gdzie....
Starczy powiedzieć, że podwozie samochodu Pana Doktora miało, zdaniem ludzi, niezbyt przyjemny zapach.
Działo się tak za sprawą pewnej syjamskiej kotki, która dzieliła dom z Panem Doktorem, ale szczerze wątpię, by choć raz pofatygowała się, aby odczytać pozostawione dla niej wiadomości.
- Noblesse oblige – mawiał wtedy Pan Doktor, który, podobnie jak Dziadek był Dwunożnym Wykształconym, a znaczyło to mniej więcej tyle, co szlachetnie uradzeni nie wąchają podwozia, czy coś w tym sensie.
Pan Doktor był szkolnym kolegą Dziadka i dlatego odwiedzał go po godzinach. Był chudy i wysoki, nie palił fajki, ba, nawet odradzał to Dziadkowi, ale ten twierdził, że niewiele przyjemności już mu pozostało i fajka dalej leżała na swoim miejscu na biurku.
Czasami Pan Doktor zostawał na partię szachów i wtedy Dziadek musiał sięgnąć po fajkę, gdyż, jak twierdził, pomagała ona w myśleniu. Wtedy Pan doktor ostentacyjnie otwierał okno, a ja, korzystając ze sposobności, wyskakiwałem do ogrodu. Zwykle był to wieczór, więc mogłem do woli wsłuchiwać się we wszystkie tajemnicze odgłosy – tupot drobnych łapek w trawie, cykanie koników polnych, popiskiwanie świerszcza ukrytego w stosie drewna do kominka.
Czasami w parku pohukiwała sowa, albo do moich uszu dochodziły wrzaski Parkowego Gangu, na którego teren wkraczała Banda z Mleczarni.
Uśmiechałem się pod nosem słuchając tych awantur – ostatecznie byłem kimś innym, kimś, kto wie, że arystokraci nie wąchają szczyn na podwoziu, że tempus fugit i że zarówno koty, jak i ludzie mają serce.
Ze wszystkich pór dnia najbardziej kochałem wieczory. Oczywiście, że wygrzewania się w słońcu nie da się z niczym porównać, ale wieczór był pora nieskrępowanej swobody.
O tej porze cały ogród należał do mnie...Każdy krzaczek, każda kępa trawy, wszystko kryło w sobie tajemnice i trzeba było tylko chwilkę cierpliwie poczekać, aby sekret sam się objawił – polna mysz, żaba, jeż spieszący gdzieś z głośnym tupotem...
A kiedy już nasyciłem się do woli nocą, światłem księżyca rozlewającym się jak woda na tarasie zawsze mogłem wrócić do domu przez otwarte okno...
I nigdy, ale to nigdy nie przyszło mi do głowy, że kiedyś wyjdę poza bramę ogrodu i przekonam się, że noc nie jest wcale bajkową, bezpieczna porą...
Wszystko zaczęło się w dniu, gdy jak zwykle wskoczyłem Dziadkowi na kolana i przytuliłem głowę dom jego piersi.
Serce uderzało jak zwykle, ale w rytmie jego bicia wyczułem coś, co mnie zaniepokoiło. Tak, jakby zatrzymywało się na jedną małą chwilkę i z wysiłkiem ruszało dalej.
Zeskoczyłem na podłogę i głośno zamiauczałem.
łAle Dziadek wcale nie zwrócił na to uwagi, tylko sięgnął po leżącą na biurku książkę.
- Aurea prima satas – powiedział i pogłaskał mnie od głowy aż po koniec ogona.
Pomyślałem sobie, że to niemożliwe, żeby wewnętrzny głos nie podpowiedział mu, że cos się zepsuło i potruchtałem do stolika, w którego szufladzie trzymał krople.
Wspiąłem się na tylne łapy i parę razy drapnąłem w drewnianą nogę.
- Chyba nie uzależniłeś się od waleriany ? – zapytał Dziadek .
W odpowiedzi zamiauczałem głośno.
Dziadek odłożył książkę i nagle chwycił się ręką za lewy bok.
- Philo...- jęknął cicho i osunął się na fotel.
Znałem już taki głos.
W piwnicy, gdzie przyszedłem na świat, oprócz mnie byli jeszcze moi bracia i siostry. Ale z całej czwórki przeżyłem tylko ja, chociaż byłem najmniejszy i najsłabszy...
Nie wiem do końca, co się stało, ale pewnego dnia odkryłem przy sobie chłodne, sztywne ciało Dwójki
Następnego dnia odeszła Trójka – nie opierała się chorobie długo i zgasła cichutko, tak, że nawet matka nie zorientowała się, że odchodzi następne z nas.
Za to Jedynka – być może dlatego, że był największy i najsilniejszy – umierał długo i boleśnie. Na długo wcześniej wiedziałem, że jest z nim coś nie tak, bo nagle, ni z tego ni z owego przestał się bawić i cały dzień spędził zwinięty w kłębek.
Sunąc na brzuchu podkradłem się do brata, żeby capnąć go za ogon, ale w jego oczach było coś takiego, że przebiegłem obok i zacząłem kręcić się za własnym ogonem.
Wtedy mój brat nagle wyprężył się miaucząc boleśnie, a potem znowu zwinął się w kłębek.
Matka polizała jego suchy, matowy nos i zajęła się moją toaletą. Człowieka zapewne zdziwiłaby jej obojętność, ale wewnętrzny głos, który kieruje nami musiał podpowiedzieć jej, że do piwnicy zakradło się niebezpieczeństwo...
Jedynka nie próbował – a może nie miał siły jej wołać. Leżał cicho, z zamkniętymi oczyma i od czasu do czasu drżał, cicho pomiaukując.
Matka podchodziła do niego jeszcze parę razy, ale pozostawiła go tam, gdzie leżał, oddychając coraz wolniej i jęczącego coraz ciszej.
Jego ostatni jęk, po którym zapadła cisza, obudził mnie ze snu mocno zacisnąłem powieki i wsunąłem się pod brzuch matki tak, aby nie docierał do mnie nawet najmniejszy dzwięk..
Spojrzałem na Dziadka. Leżał w fotelu tak, jak gdyby spał.
Wskoczyłem mu na kolana – jego serce bilo słabo i urywanie, ale mimo wszystko bilo.
Rzuciłem się do drzwi, zawisłem na klamce i kiedy ustąpiły pomknąłem do pokoju Wnuka.
Pokój był pusty.
Zbiegłem ze schodów, jeszcze raz wyskoczyłem Dziadkowi na kolana, a potem , prze uchylone okno wyskoczyłem do ogrodu.
Mur otaczający ogród na szczęście nie był wysoki – ale dla kota w moim wieku stanowił wyzwanie. Po kilku próbach udało mi się wyskoczyć na górę.
Wewnętrzny głos ponaglał mnie, a ja nie bardzo wiedziałem, co mam robić.
Próbowałem głośno miauczeć wzywając pomocy, ale oprócz chłopaka przechodzącego obok, który zwrócił mi uwagę, że to nie marzec nie pojawił się nikt inny.
Ulicą przemknął samochód .
Moje serce wykonało jakiś dziwny podskok – do gardła i z powrotem.
Serce – pomyślałem – samochód ... Oczywiście, poznałbym to auto na końcu świata, ale nie dlatego, że miałem taki dobry wzrok.
Ciągnął się za nim podpis Parkowego Gangu , co mogło oznaczać tylko jedno – samochód należał do Doktora...
Skoczyłem w dół.
Moje łapy, nienawykłe do chodnikowych płytek ugięły się pode mną i uderzyłem brzuchem o ziemię. Siedziałem chwilę oszołomiony, ale w końcu pozbierałem się i ruszyłem śladem przerazliwego zapachu, błogosławiąc absolutny brak dobrych manier trójki z Parku.
Samochód zniknął za zakrętem, ale biegłem uparcie jego śladem..
Jakiś samochód przejechał obok trąbiąc głośno, pęd powietrza nastroszył mi futro na grzbiecie i w normalnej sytuacji na pewno rozpłaszczyłbym się na jezdni zamykając oczy, ale nie była to normalna sytuacja.
Wewnętrzny głos pchał mnie do przodu. Nie nadążały za nim ani łapy, ani moje własne serce,
brakowało mi tchu, ale uparcie biegłem wciąż dalej i dalej....

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!