Dobra, opędziłam zabiegi pielęgniarskie. Strajkować nie będę (no, chyba że okupacja garażu

).
Dzieciaki dzisiaj lepiej. Apetycik dopisuje, tylko trzeba pilnować, żeby wszystkie zjadły (chyba rozumiem Burą, na jej miejscu Blenderka też bym odganiała, bo innym by puste miski zostały. Na szczęście nie muszę, bo jedzonka nie brakuje). Samopoczucie też lepsze, Nawet Cykorek po tolfedinie dzisiaj bawił się z Chinką. Siedzą oddzielnie w dużym transporterku i czekają na klatkę od Toszy - musiałam te dwa odizolować, bo Blender nie dawał żyć tym bardziej chorym.
Chineczka w dodatku jest wybitną specjalistką od ucieczek z więzienia, podkopów i piłowania krat.

Rano znowu znalazłam ją na półce. Cała reszta grzecznie spała w wolierce.
Jeszcze relacja z wczorajszej wizyty u weta. Duża dziewczynka miała podwyższoną temperaturę, 39,6. Wszystkie dzieciaki dostały albipen, glukozę, catosal, wetastyminę. Antybiotyk dostaliśmy do domu, co trzy dni. Skasowały nas wetki tym razem po ludzku. Jak nie będzie niespodzianek, to po niedzieli jedziemy się pokazać i może uda się bandę odrobaczyć.
Tej domniemanej przepuklinki wet jeszcze nie widział, zauważyłam to wczoraj w nocy, dzisiaj rano jej nie było, zniknęła. Można by się telefonicznie dopytać jakiegoś zaufanego weta, jak to jest w teorii, tylko że ja już nie wyrabiam czasowo i niniejszym poproszę o pomoc. Dzisiaj już i tak jest za późno na jakiegoś sensownego weta, a przypadkowi ...hmmm...
Na razie tyle, bo TŻ wrócił z pracy i pędzi po zakupy dla dzieciaków, muszę mu dać instrukcje.