» Wto cze 26, 2007 11:37
Czar czwartego pióra
Nie macie pojęcia, jak dobrze spało się bez plątaniny rurek ... Jak nie potraficie sobie tego wyobrazić to włóżcie sobie do nosa byle jaką rurkę i zobaczycie, jak to jest. A potem poczytajcie sobie którakolwiek z tych krzepiących na duchu nas, a wam mających przybliżyć nasz stan książeczek albo broszurek. Albo porozmawiajcie z panią psycholog. I zobaczycie, ze te wszystkie książki i broszurki napisał ktoś, kto nigdy nie musiał oddychać przy pomocy jakiejś aparatury i nie mógł pójść do łazienki, żeby normalnie się wysikać. Rurka tu, rurka tam, ani na prawo, ani na lewo. Miałem szczęście, że był przy mnie Dziadek.
Bo gdyby nie on, to leżałbym i leżał, i czekał aż TDF podniesie zagłówek, a potem go opuści i tak w koło Macieju.
- Dzisiaj będziemy uczyli się chodzić – oznajmiła Siostra Pączek. Odrzuciła na bok kołdrę i zobaczyłem, jakie chude i blade są moje nogi.
Pomyślałem sobie, że gdyby mój Dziadek nie był sową, tylko wilkiem, albo jakimkolwiek zwierzakiem, który chodzi, a nie lata, moje nogi wyglądałyby dzisiaj zupełnie inaczej, bo nieco by się wzmocniły na nocnych wędrówkach.
Ale były jakie były – dwa blade patyczki, prawy z ogromną blizną na kolanie, a lewy nieporadnie poruszający stopą wielką jak płetwa.
Przesunąłem je na powrót pod kołdrę, ale Siostra Pączek zsunęła je na brzeg łóżka i kazała mi powoli usiąść.
Zmiana pozycji była piekielnie niewygodna, moje ciało widocznie przyzwyczaiło się do innego wymiaru, bo ciężka jak kamień głowa ciągnęła mnie z powrotem na poduszki.
- Teraz chwilkę posiedzimy – powiedziała siostra Pączek – ja pójdę po waszego nowego kolegę.
Siedziałem na brzegu łóżka dość stabilnie, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że kiwam się w przód i w tył, jak piesek na tylnej szybie samochodu.
Na łóżku naprzeciw Bastek ćwiczył unoszenie rąk do góry. I na pewno wychodziło mu to lepiej, niż moje próby utrzymania się za wszelką cenę w pionie.
I z tego wszystkiego poleciałbym do tyłu jak szmaciana lalka, gdyby nie TDF, który nie wiedzieć czemu miał tego dnia jakiś dodatkowy dyżur
- No co jest, chłopie ? – zapytał podpierając mnie poduszką. – Patrz, z czego żyjesz, nie będę stał nad tobą jak niania Frania.
Odwrócił się i pomógł Siostrze Pączek wjechać na salę z fotelem na kółkach, stojakiem z kroplówką i małym rudzielcem siedzącym na fotelu.
Odrastające włosy dzieciaka sterczały na wszystkie strony , a on sam przypominał zwariowaną wiewiórkę.
Miał odstające uszy i mnóstwo piegów na bardzo bladej twarzy, a kiedy TDF przenosił go na łóżko, zobaczyłem, że Wiewiór ma tylko jedną nogę.
Pomyślałem o moich chudych patykach i poczułem, że się czerwienię jak burak.
- To jest Krzyś, wasz nowy kolega – powiedziała Siostra Pączek i zarumieniła się, bo ręka TDF-a jakby przypadkowo przesunęła się po jej ręce.
Wiewiór oparł się na łokciu i przyjrzał się nam uważnie.
A ja starałem się robić wszystko, aby nie patrzeć na pustą nogawkę jego piżamy.
Siostra Pączek przykryła nogi chłopca kocem i ułożyła w szafce jego rzeczy.
TDF przysiadł na brzegu mojego łóżka.
- Na początek pojedziemy sobie na spacerek – powiedział i przeniósł mnie na fotel na kółkach, ten sam, na którym przyjechał Wiewiór.
Przejechaliśmy przez korytarz, po płytkach zielonych jak woda w stawie, a potem TDF wyjął z kieszeni klucz i otworzył szklane drzwi. Świeże powietrze napełniło moje płuca tak niespodziewanie, że zacząłem się dusić, ale TDF poklepał mnie po ramieniu i poradził, żebym wyrównał oddech. pan Jurek, który ćwiczył razem z nami pokrzykując „ wdech - wydech”, podobnie jak Brodacz poprzedniego dnia.
- Nie każdy ma takiego fuksa jak ty – mruczał pod nosem TDF – udało ci się konusie zachować nogę i jeszcze dzionek, jeszcze dwa a będziesz spacerował ...
- A ten Wiewiór ? – zapytałem.
TDF skręcił w boczną alejkę, tą samą, którą było widać z okna naszej sali Ustawił fotel pod drzewem i powiedział, że w ten sposób będzie miał na oku i mnie i chłopaków. Potem zapytał, czy przynieść mi książkę, ale odpowiedziałem, że chyba wole sobie posiedzieć i pomyśleć.
Przypomniały mi się treningi przed meczami i
A myślałem głównie o mich nogach i jakoś nie bardzo chciało mi się wierzyć, żebym za kilka dni mógł tak zupełnie zwyczajnie chodzić...TDF przychodził co jakiś czas żeby zamienić ze mną parę słów, przyniósł mi kubek soku i opowiedział wszystko, czego dowiedział się o nowym.
A ja opowiedziałem mu o wszystkim, co zobaczyłem siedząc pod drzewem – że na starym kasztanie mieszka wiewiórka, że na zdziczałą wiśnię zajrzało stadko szpaków i że alejką spaceruje jakiś Rumpel i przygląda mi się spode łba.
- Rumpel, powiadasz ? – TDF uśmiechnął się wesoło. – Zgarbiony, powłóczy prawą nogą i czasami mówi do siebie ?
Przytaknąłem.
- Może warto z nim pogadać – TDF przesunął fotel w bardziej zacienione miejsce. – Taki Rumpel czasami opowiada bardzo ciekawe historie.
Nie wiem, czy TDF nasłał na mnie Rumpla, czy też Rumpel pojawił się sam od siebie, faktem jest, że nie minęło dziesięć minut, a Rumpel rozsiadł się wygodnie na ławeczce tuz obok mnie i zaczął rozmowę.
Najdziwniejsze zaś było to, że zaczął ją zupełnie inaczej niż reszta dorosłych. Po pierwsze nie powiedział nic na temat niegrzecznych dzieci – no, może nie miał do tego powodu, bo jak można być niegrzecznym, biegać z wrzaskiem po trawniku, albo zrywać jeszcze kwaśne wiśnie, skoro nie można nawet założyć nogi na nogę ? Po drugie nie zapytał, co tutaj robię – ale może też dlatego, że to było widać na pierwszy rzut oka, ani nie zapytał też jak się czuję, bo trochę głupio pytać o samopoczucie kogoś, kto jest w szpitalu.
Rumpel po prostu zapytał, czy umiem grać w 66 i wyciągnął z kieszeni karty.
W trakcie gry, kiedy doszczętnie mnie złupił – graliśmy na główki białej koniczyny, której pełno rosło na trawniku – dowiedziałem się, że pracuje w szpitalu jako stróż, i że znał TDF-a jeszcze wtedy, gdy TDF chodził na czworakach i udawał, że jest psem.
Opowiedział mi też jak to było podczas wojny a ja zapytałem go o coś, o co nie zdążyłem zapytać mojego Dziadka.
Chodziło mi o to, że Miśka bardzo denerwował dzwięk ambulansu - ile razy karetka pogotowia przejedżała ulicą na sygnale, tyle razy Misiek siadał na podłodze, podnosił do góry głowę i zaczynał wyć.
No i zawsze byłem ciekawy, co robiły zwierzęta w czasie wojny, kiedy syreny ogłaszały nalot.
Rumpel zamyślił się i powiedział, że bardzo się bały , nawet te największe, bo w czasie wojny mieszkał w pobliżu ZOO i wszystko widział.
Ale pózniej dodał, że w tym czasie miał psa, który na dzwięk syreny chował się w takie miejsce, które było bezpieczne i cała rodzina szła za nim, bo wiedzieli, że Trop – bo tak miał ten pies na imię – zawsze wie, gdzie nic się nie stanie.
Trop, jak powiedział Rumpel, był szorstkowłosym wyżłem, który razem z tatą Rumpla uwielbiał chodzić na polowania, ale po wojnie, która przeżył przestał lubić łowieckie wypady ze swoim panem i zawsze, kiedy tylko ulica przejeżdżała karetka na sygnale chwytał matkę Rumpla za brzeg spódnicy i ciągnął w miejsce, które jego zdaniem było najbezpieczniejsze we wszystkich...
Potem odegrałem się na Rumplu, i już zabieraliśmy się za kolejną rundę, kiedy pojawił się TDF, żeby zabrać mnie na obiad.
- Przywiez go jutro do parku – powiedział Rumpel składając karty. – Muszę się odegrać.
TDF kiwnął głową , a Rumpel wstał i poszedł w stronę bramy, gdzie zatrzymał się jakiś czerwony samochód.
- I co, miałem rację – zapytał TDF przenosząc mnie na łóżko.
Przy obiedzie opowiedziałem chłopakom o Tropie, a Wiewiór, który zadziwiająco szybko zadomowił się na sali pochwalił się, że kiedy mnie nie było, to przynieśli mu do przymiarki sztuczną nogę .
- Taka noga to nie byle co – powiedział Bastek. – Jakby tak ktoś cię kopnął to koniec...
A Szymek dodał, że taką sztuczną noga można kogoś kopnąć i nie ponieść najmniejszej szkody.
- A jak pies nie ma nogi ? – zapytałem zupełnie bez sensu, bo ciągle myślałem o Miśku, karetkach pogotowia i o Tropie.
- Zdarza się, że dostaje protezę – powiedział jak zwykle poważnie TDF. – A czasami to nawet....
Urwał i wyjął z kieszeni komórkę.
Coś wystukał, uśmiechnął się tajemniczo i oznajmił :
- Jak dobrze pójdzie, to po południu zajrzy do nas braciszek.
Oj, to było coś zupełnie nowego. Nigdy nie pomyślałem, że TDF może mieć brata, albo siostrę, miał tylko psa, imieniem Zgred, o którym tez niewiele opowiadał, bo cały czas męczyliśmy go pytaniami o nasze choroby.
Zrobiło mi się trochę głupio, że byliśmy tacy samolubni – może, podobnie jak Rumpel, TDF miałby całą masę ciekawych rzeczy do opowiedzenia, a tak to tylko musiał mówić o tym, dlaczego po chemii się wymiotuje i ile przypadków na ile jest zupełnie wyleczalnych , nie zdając sobie sprawy z tego, że kiedy wychodził kłóciliśmy się, który z nas jest tym szczęśliwym przypadkiem...
Za chwilę komórka TDF-a zapiszczała, i z wyrazu jego twarzy poznaliśmy, że braciszek TDF-a na pewno odwiedzi nas po południu.
Czekaliśmy na odwiedziny i rozmawialiśmy o dziewczynach, bo na oddziale było ich parę, ale zupełnie nie zwracały na nas uwagi.
Nagle drzwi się uchyliły i na salę wszedł niewysoki chłopak. Ubrany był w brązowy habit, a na bosych nogach miał sandały.
- No cześć – powiedział i rozejrzał się dokoła. – Marek jest ?
- Zaraz przyjdzie – powiedział Wiewiór. – Właściwie to skończył dyżur, ale czeka na brata.
TDF pojawił się cicho jak duch.
- No, jesteś – powiedział i uśmiechnął się. – To jest braciszek.
Uderzyłem się ręką w czoło. No prawda, o zakonnikach mówi się „bracia”, ale taki znajomy wcale , moim zdaniem , nie pasował do TDF-`, który nosił glany, wiązał długie włosy w kitkę i słuchał metalu, a czasami pokazywał nam, jak się tańczy pogo. Stawal na środku sali i wymachiwał głową tak, że jego długie włosy zamiatały podłogę, a Siostra Pączek zaśmiewała się do łez.
- Braciszek...to znaczy ojciec Mariusz – wyjaśnił TDF – jest wolontariuszem w schronisku, i to on mi załatwił pracę. Chciałem wam coś pokazać i poprosiłem ,żeby...
Razem z braciszkiem przysunęli moje łóżko do okna tak, że wszyscy mogli na nim usiąść – wszyscy to znaczy ja i Bastek, i Szymek i Wiewiór, a kiedy siedzieliśmy już rzędem jak dzieciaki w zerówce TDF i braciszek wyszli z sali.
- Ciekawe, co on znowu wymyślił – powiedziała do siebie Siostra Pączek, ale na odpowiedz nie trzeba było długo czekać.
- Tadam ! – zawołał TDF kłaniając się jak rasowy aktor . – Mam zaszczyt przedstawić państwu jedynego na świecie psa, który...
Z krzaków wyszedł – a właściwie wyjechał duży, podpalany wilczur. Powiedziałem „wyjechał ” bo tylne, bezwładne nogi ciągnął za sobą na niedużym wózeczku.
Poruszał się przy tym zupełnie bez wysiłku. Braciszek odprowadził go na bok i zagwizdał na jeszcze jednego psa.
Ten drugi nie miał poprzedniej prawej łapy, ale potrafił skakać w górę i chwytać w zęby patyk, machał ogonem i nic nie robił sobie ze swojego kalectwa.
Pomyślałem sobie, że to straszna szkoda, że nie mogę pójść tam do nich i pobawić się z nimi i wtedy przyszło mi do głowy, że przez cały długi dzień nie zrobiłem nic ale to nic, żeby zrobić coś dla moich biednych nóg... Bo gdybym potrafił przejść chociaż kilka kroków to dotarłbym o własnych siłach na fotel, zjechał na dół i pogłaskał te dzielne psy.
- No i co ? – zapytał TDF machając do nas ręką.
A my wszyscy – to znaczy ja, i Bastek, Szymek i Wiewiór, i nawet Siostra Pączek wydaliśmy tak głośny wrzask radości, że aż Brodacz przybiegł z dyżurki zobaczyć, co się dzieje.
A potem Brodacz zszedł na dół i widzieliśmy, jak oglądał wózek i rzucał patyki i bardzo dobrze się bawił.
Kiedy braciszek zabrał psy TDF wrócił do nas, usiadł na podłodze i opowiedział nam wszystko, co wiedział o tych dwu psach – że ten podpalany wilczur był psem policyjnym, który zasłonił sobą swojego pana i kula przeznaczona dla człowieka uszkodziła mu kręgosłup, a tamten drugi chorował....na raka i musieli mu amputować łapę.
Potem opowiedział nam o braciszku, z którym przyjaznił się od przedszkola i o świętym Franciszku, patronie zwierząt.
A potem zapadł zmrok. Leżałem na łóżku i poruszałem palcami u nóg tak długo, aż poczułem mrowienie w stopach. Potem zacząłem poruszać stopami a potem udało mi się parę razy podciągnąć kolana. Tak bardzo mnie to wyczerpało , że zapomniałem, że nadszedł już wieczór, a wraz z nim pora na odwiedziny Dziadka. Ale parapet był pusty.
Pomyślałem, że mogło mu przydarzyć się coś złego i już – już miałem nacisnąć guzik dzwonka, gdy nagle spostrzegłem leżące na kołdrze szare, miękkie piórko.
Zasnąłem obracając je w palcach i zastanawiając się, jakie przyniosło ze sobą czary...

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!