Kinus - oczywiście. Nigdy nie twierdziliśmy, że jesteśmy nieomylni. Fakt - są podobne ludzkie środki. Zadzwoniłam do wetki, której ufam, powiedziała, że nawet one są nieporównywalnie słabsze od tego, co dostają kocice. Że w przypadku zwierzaka to po prostu dezorganizuje całą gospodarkę hormonalną, dawka jest tak duża. sama też mam doświadczenia "hormonalne" (własne, ludzkie - nie kocie) i też wiem, jak niewielka dawka hormonu może rąbnąc w wątrobę. A co dopiero dawka kilkumiesięczna
Nie przytaczamy tu własnych opinii, bo nie jesteśmy weterynarzami - te "straszące" i dla niektórych "napastliwe" dane pochodzą WYŁĄCZNIE od weterynarzy (i od doświadczonych kocich opiekunów - jak Fundacja Canis)
Nikt nie jest w stanie określić procentowo zagrożenia - tak zastrzyków hormonalnych, jak szczepień.
Wiele się czyta o poszczepiennej fibrosarcomie (włókniakomięsak - now. złośliwy) ale na przykład weterynarze pytani przez nas zwykle lekceważą takie niebezpieczeństwo i mówią, że to strasznie rzadkie i że oni sami nie widzieli takich przypadków. My na wszelki wypadek też nie szczepimy wszystkim na raz, bo wtedy zagrożenie jest ponoć większe ( i nie szczepimy na wściekliznę, bo Herek tylko domowy).
Jeszcze raz - nie uważamy się za nieomylnych. Mamy natomiast 100proc. pewność co do tego, co się stało z Ciapką.
A co do wyważonych sądów - wydaje mi się, że znacznie sensowniejsze jest ostrzeganie niż lekceważące uwagi o tym, że w jakiejś książeczce mówi się tylko "o pięciu proc. zagrożenia ropomaciczem" - mowa o zastrzykach.
Jeszcze raz powtarzam - wiele byśmy dali, żeby ktoś nam jak najbrutalniej uprzytomnił, że jest niebezpieczeństwo. Zwłaszcza, jeśli jego potwierdzenie zna z własnego domu.
Kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, co się dzieje z naszą kotką i pojawiały się pierwsze hipotezy, po USG weterynarz zapytała nas: "Ale chyba państwo nie podawaliście jej hormonów?!" Szkoda, że to nie na nią trafiliśmy dwa-trzy miesiące wcześniej! Nie muszę dodawać, że od tego czasu prognozy były marne...
Wiele się zmienia w weterynarii, są nowe metody leczenia, nowe statystyki. Nie wszystko to dociera do Polski. Leczenie raka na przykład jest właściwie sprawą beznadziejną - w Polsce w ogóle nie ma radioterapii, chemioterapia jakaś szczątkowa... Na zagranicznych weterynaryjnych stronach internetowych aż roi się od ostrzeżeń o hormonach - u nas nawet nie wszyscy weterynarze mówią o ryzyku. "Kotka szaleje, a to może wyciszymy rujkę zastrzykiem"

Naprawdę tak powiedział osiedlowy lekarz naszej koleżance.
I stąd właśnie trochę gorączkowy ton naszych maili. I stąd, że o tych piekielnych hormonach dowiedzieliśmy się w ciągu ostatnich miesięcy więcej, niżbyśmy kiedykolwiek mieli na to ochotę.
Oczywiście, zdajemy sobie sprawę, że znacznie trudniejsza sprawa jest z tymi, którzy mają hodowlę. I tu nie mamy pojęcia, jakie są bezpieczne metody radzenia sobie.
Myśmy się bali sterylizacji, zwlekaliśmy (bo nasz drugi kot okazał się uczulony na ketaminę i ledwo się wybudził), w końcu doszło do tego, do czego doszło, sterylizacja nie pomogła. Wcześniej, jak nam mówiono, że sterylizacja to jedyne sensowne rozwiązanie to trochę wierzyliśmy, a trochę nie - no bo to też jakaś ingerencja - nie?. Dziś wiemy, że lepiej było wysterylizować ją jak najszybciej.
Powtarzamy: zrobicie jak chcecie. My tylko mówimy, że ryzyko istnieje, a naszym zdaniem jest ono poważne.
Tyle