Dzisiejsze popołudnie na długo utkwi mi w pamięci.
Po pracy wpadłam szybko do domu, wszystkie koty przywitały mnie w drzwiach. Zapakowałam trójkę i do lecznicy.
Trzeba Zakręconej pobrać krew.
W poczekali Ushi i tanita, miło rozmawiamy.
W pewnym momencie patrzymy, a Zakręcona leży i dyszy. upał był, ale.... Po chwili mała ma drgawki...
biorę ją na ręce, malutka szmatka z otwartym bladym pyszczkiem łapie kurczowo oddech i cała drży.
taki okruszek
mordka malutka jak u dużo młodszego kociaka
blada jak pergamin
ten dźwięk duszenia się
te drgawki rzucające całym ciałkiem...
Wpadam do gabinetu, pani doktor zabiera ją na zaplecze do szpitalika.
zastrzyki
reanimacja
poważne spojrzenia
czekanie....
proszę proszę proszę proszę proszę....
błagam....
niestety
nie tym razem
malutka odchodzi.................. [i]
Od razu była zrobiona sekcja.
Przerośnięta prawa komora serca z martwicą.
Płuca jak u starego, kilkunastoletniego kota z astmą. Właściwie już nie było powierzchni, którą mogłaby oddychać.
Dlatego nie bawiła się, nie rozrabiała, nie rosła.
Nie miała sił.
Nie miała szans.
Odeszła jako ostatnia z całego miotu.
A już mieliśy nadzieję, że się udało.
Pamiętam jak ją pierwszy raz zobaczyłam. U Atki w samochodzie prawie miesiąc temu. Już wtedy wydawało się, że pokonała śmierć. Malutka, wesoła kruszynka podgryzająca palce w zabawie.
Wczoraj wieczorem przyszła i położyła się obok mnie. Położyłam ją sobie na klatce piersiowej, podwinęła łapki pod siebie i tak leżała. Mini koci kłębuszek mruczał mi koło szyji. Nawet moja nieduża dłoń wydawała się za wielka do głaskania tego małęgo ciałka. Tą chwilę zapamiętam na zawsze.
Żegnaj maleńka
Niech Ci będzie lepiej po drugiej stronie Mostu.