Proszę ustawiać sie w kolejce z gratulacjami
Dzisiaj sukces, kot(ka) w lecznicy
A do tego łapałam sama i to moja pierwsza samodzielnie złapana kotka
Nie wiem, co ją skusiło, bo dzisiaj miała do wyboru wszystko. W klatce były:
- whiskas
- drobniutko pokrojona wędzonka, którą przyniosła pani Kamila
- wątróbka
- kocimiętka.
Ziemię dookoła klatki oprószyłyśmy wędzoneczką.
Miałyśmy 2 falstarty - klatka nam się za szybko zamknęła w czasie, gdy kotka prawie prawie wchodziła.
Kastraty kłębiły się dookoła. Pani Kamila zagadywała aż niemal ochrypła. Ja przyczaiłam się w krzakach z lornetką i obserwowałam uszy. W pewnym momencie wszystkie koty niekastrowane poszły precz, ale pani Kamila poszła za nimi i przygnała je z powrotem. W końcu przyszła do mnie i czekałyśmy mając nadzieję, że któraś się skusi. I przylazła. Wąchała, wąchała, wlazła do klatki. Patrzyłam przez lornetkę i normalnie czułam jak mam serce w gardle i siłą woli usiłuję wcisnąć zapadkę. Siła woli co prawda nie zadziałała, ale ciężar kotki i drzwiczki się zamknęły. Potem jeszcze z 5 razy patrzyłyśmy, czy na pewno ma całe uszy. Bidulka okropnie się rzucała, no ale ona walczyła o życie, nie wiedziała, że to dla jej dobra. Gdyby wiedziała, to sama by przyszła, wywaliła brzuch i powiedziała, żebyśmy ją ciachnęły
Na koniec pani Kamila powiedziała, że to łapanie jej się coraz bardzie podoba
Niestety okazało się, że są jeszcze 2 kociaki. Siedzą pod wielką tują z matką. Pani Kamila widziała je wczoraj przez okno, jak je mamuśka wyprowadziła na słońce... Nie wiem, jak je tam łapać. No i co z nimi potem zrobić...
Dobrze, że mamuśce dałyśmy się dzisiaj najeść jeszcze przed łapaniem, to potem nie była chętna do włażenia do klatki. Kręciła się tam, ale uciekła, jak tylko się drzwiczki zamknęły.
A w lecznicy się dziś nieco zapieniłam, bo pan doktor mi powiedział, żeby koty później przywozić, tak między 9tą a 11tą

Bo jak on teraz wsadza kotkę do klatki, to nie ma miejsca, jeśli ktoś przyniesie za pół godziny domowe zwierzę do szpitalika, a później jest więcej klatek pustych, bo ludzie odbierają te domowe zwierzaki, które były w szpitaliku... Powiedziałam panu, że sory, ale po pierwsze sami się zgłosili do przetargu i podpisali umowę z gminą i jeśli jest miejsce, to mają kota przyjąć, po drugie to przy takim podejściu nigdy nie będzie można dać dzikuna do kastracji, bo może ktoś przyniesie 5 zwierząt domowych do szpitalika, po trzecie to my musimy jeszcze pojechać do pracy, bo my te koty przywozimy jako wolontariusze, a nie jako osoby oddelegowane z pracy do tego zajęcia, więc przywozimy tak, żeby do swojej pracy zdążyć, po czwarte to nie mamy gdzie kota przez 3 godziny przetrzymać, ale nawet, gdybyśmy miały to patrz punkt pierwszy, a po piąte my sobie nie wybieramy godziny, kiedy kot się złapie. Jak się złapie, to się go przywozi, jeśli jest klatka i już.
Ot i tak. Trzeba będzie zadzwonić do nich jakoś w poniedziałek, żeby się dowiedzieć, czy to kocur czy kotka. Oby kotka...